niedziela, 11 stycznia 2015

Anton Van Dyck

Dziś, chciałbym poruszyć temat malarza barokowego, ucznia i przyjaciela 
Rubensa (obecnie króluje idea, że bardziej przyjaciela, niemniej wpływ sztuki 
Rubensa na młodego artystę jest oczywisty...),
o którym wspominałem już przy okazji serii tekstów na temat teorii 
Davida Hockney'a. 

Ciągle mnie nurtowało, czy miałem rację. 

Zacząłem więc wertować wszelkie źródła dotyczące powyższego autora,
jakie tylko zdołałem znaleźć. Poniższy tekst jest podsumowaniem owych 
poszukiwań.
Opisy prac i ogólnie tekst nie należy do "typowych" biograficznych notek, 
których wiele znajdziecie w sieci. Mniej było dla mnie istotne np., kto jest
 przedstawiony na danym portrecie, ważniejsze jest dla mnie, 
jak ten czy ów obraz był zrobiony, że sparafrazuję Dawida Hockney'a.

Na początek, wybór autoportretów Antona...











 

Wielokrotnie już o tym pisałem, jednak napiszę ponownie,
ponieważ dziś patrzymy na sprawę inaczej = autoportrety z konieczności 
malowano "naocznie" - na żywo, z lustrzanego odbicia.
Nawet skojarzona niedawno możliwość iż czasami w czasie pracy nad.,
np., strojem może sugerować innego modela ubranego jak 
portretowany, samą twarz..., malowano z natury.  

Lustrzane odbicie nie jest też tożsame z systemami optycznymi 
zwierciadeł, bo w niczym nie ułatwia pracy nad obrazem - raczej utrudnia 
- dawne lustro było wypukłe, zazwyczaj niezbyt wielkich rozmiarów. 
Lustro nie ma też mocy zatrzymania czasu - rejestracji
światła na zasadzie współczesnych aparatów fotograficznych...,
zatem nie rozwiązuje, a raczej pogłębia problem malowania siebie 
w czasie rzeczywistym. 

Zatem sądzę, że można stwierdzić: malując swoje autoportrety, Van Dyck 
nie używał optyki, ani innych sztuczek, a jedynie swój warsztat,
umiejętności, talent, doświadczenie... 

 Teraz proszę się tym pracom przyjrzeć jeszcze raz, zwłaszcza pierwszym,
które malowane były, gdy artysta dopiero wchodził w wiek dorosły... 
Proszę sobie wyobrazić, ile czasu i ćwiczeń musiało poprzedzić namalowanie
tych obrazów. 

A teraz spójrzmy w dół: 

 


Oczywiście - osoby, które znają teorie Davida Hockneya, od razu zauważą 
zapewne, że autoportret wydaje się być "wklejonym" w resztę kompozycji, 
podobnie jak się to robi w przypadku fotomontażu.
Pamiętajmy jednak - że mówimy o artyście z XVII wieku - fotografii nie było, 
nawet najdoskonalsza optyka nie zapisywała obrazu na matrycy by artysta 
mógł sobie wydrukować zdjęcie, albo rzucić obraz z projektora na płótno... 
Zatem i tu możemy być pewni jednej rzeczy = to nie jest fotomontaż. 

Jak - najprawdopodobniej - wykonano ten obraz? 

Prosto...

Najpierw namalowano postać z lewej, określono mniej więcej miejsce 
na autoportret i położono podmalówkę pod pejzaż. 
Dopiero, gdy motywy podstawowe były w miarę skończone, 
rozpoczął się okres malowania autoportretu.
Przy czym zwróćmy uwagę, autoportret jest 
bardziej realistyczny niż postać z lewej...
Skoro zaś autoportrety malowane są z lustra, na żywca..., bardzo ryzykownym
byłoby osąd, iż ktoś tak świetnie malujący autoportret, musiał do namalowania
drugiej postaci użyć sztuczek technicznych...

Moim zdaniem Anton van Dyck był po prostu jednym z najlepszych, 
najbardziej utalentowanych twórców, jacy kiedykolwiek trzymali 
pędzel w ręku... Kiedykolwiek - a nie tylko w XVII wieku. 

Ale przejdźmy dalej, teraz portrety postaci w zbroi: 















Van Dyck, co nie co portretów w zbrojach namalował, prawda? 

Wspomnę, że to jeszcze nie wszystkie. 

O czym świadczą? 

Cóż - po pierwsze - zbroje były wówczas często noszonym "przyodziewkiem"
możnych i szlachty, czyli klientów Van Dycka. Czyli Van Dyck musiał wielokrotnie 
widzieć zbroje..., ba, wielokrotnie, pewnie tak często jak my widujemy ludzi 
w garniturach... O czym to świadczy? O tym, że ktoś, kto malował portrety możnych, 
znał - po prostu musiał znać - efekty wizualne odblasków światła w wypucowanym 
metalu, i - inaczej niż argumentuje David Hockney - nie powinien mieć problemów
z ich odwzorowaniem na płótnie. I nie miał - co każdy sam może ocenić powyżej.

Po drugie zatem  - odpadał problem nie tylko "trudności wyobrażenia sobie"
zbroi, ale i malowania ludzi - widzicie Państwo, jak dłonie i głowy niektórych
postaci wyglądają na..., domalowane do zbroi?
Wyjaśniłem już, że fotografii nie było, zatem nawet gdyby autor stosował sztuczki 
techniczne, w niczym nie ułatwiło by to pracy, zwłaszcza, że nikt - nawet 
mocarz - nie ustałby zakuty w pancerz odpowiednio długo...
Nie wspomnę już o tym, że arystokraci nie mieli tyle czasu, by czekać, 
aż malarz odda wszystkie "pierdółki" zdobień, łączeń blach, światłocieni 
odbić... Zatem - jak dokonano tych cudeniek powyżej? 

Prosto...

Arystokrata stawał, artysta robił szkic wstępny, wyznaczał główne plany,
w kolejnych sesjach z klientem skupiał się niemal wyłącznie na twarzy i dłoniach. 
Zbroję zaś - malował w między czasie - po pierwsze mógł mieć zbroję jakąś 
w pracowni..., poza tym, w przypadku arystokratów mających zbroje 
charakterystyczne, zbroje mogły pozostawać w pracowni, bądź, też, mogły 
być przywożone na polecenie, itp.

Jaki problem? 

Jak widać, dla Van Dycka,

żaden.

A teraz portrety w zbrojach i bez, ale na koniach...






To też nie wszystkie portrety konne autorstwa Van Dycka, ale sądzę, 
że wystarczy...

Biorąc pod uwagę pozy koni - bez fotografii, namalowanie tych prac
czy z pomocą np., układu luster, soczewek czy camery obscury, 
nie było możliwe.

Na pewno nie - tak po prostu - z natury.

Nie wspomnę o tym, że te konie to tak nie do końca konie..., 
raczej przesadzone nieco fantazje na temat. 

Do tego fantazyjne pejzaże / bramy, draperie...,
psy, dodatkowe postaci, a wszystko komponowane tak, by widzowi 
wydawało się, że mamy przed sobą dynamiczną chwilę, 
a nie po prostu pozującego szlachcica, czy monarchę. 
Skala problemów z jakimi musiał sobie radzić artysta, w których żadne, 
choćby najlepsze ówczesne "pomoce naukowe" nie mogły 
być mu pomocne - mnie osobiście przekonuje w 100%, 
iż autor nie potrzebował sztuczek.

Co więcej - gdy patrzymy na powyższe obrazy - nie widzimy by artysta 
miał problem z zasugerowaniem ruchu, dynamicznych póz, scenek, 
albo by brakowało mu rozmachu kompozycyjnego, zestawiania barw, 
rzeczy, zwierząt i ludzi...

Jak zatem malowano te obrazy? 

Pro..., no nie, nie prosto, ale jak ktoś wiedział, znał metody wypraktykowane
przez poprzedników... Jakie to metody? 
Konie prawdopodobnie malowano na podstawie innych obrazów, 
może szkiców z natury, albo ich rzeźbionych modeli, pozy wymyślano, 
proporcje zwierząt robiono "na oko", albo... żeby wyglądały majestatycznie...
Podobnie było z otoczeniem, szkice, uzgodnienia z zamawiającym, 
praca w dużej mierze oparta na improwizacji i oczywiście wszystkie 
elementy malowane w innym czasie niż postać główna. 
Postać główna zaś, no cóż, siedziała owszem, ale nie na koniu, 
a w siodle ustawionym na jakimś modelu imitującym konia ;) 
Pozy są dynamiczne - byłyby w dwójnasób męczące - gdyby panowie 
władcy mieli tak siedzieć godzinami (format prac, ilość szczegółów) 
w bezruchu.
Na pewno w przypadku trzeciej z prac..., tam na 100% malowano 
postać  w innym czasie niż jej głowę...

Teraz trochę innych tematyk - rzadkich u Van Dycka,
ale - znów wbrew argumentacji Davida Hockney'a - najpopularniejszych,
przynajmniej w wieku XVII.




 








To świetne obrazy, niemalże sięgające poziomu malarstwa Rubensa.
Widać też "jak na dłoni", że nie były odwzorowanymi iluzjami 
rzeczywistości, a raczej lekko, a zarazem z wielką wprawą malowanymi 
fantazjami na dany temat.

A skoro Van Dyck tak świetnie malował kompozycje fantazyjne, 
czemu miałbym się nie doszukiwać sztuczek technicznych powyżej, 
a poniżej..., tak? 





 



David Hockney bardzo chciałby przypisać powyższym obrazom 
używanie optyki ze względu na przesadę wynikającą z kobiecych strojów, 
z tych przesadnie długich sukiem przede wszystkim - doszukuje się tu błędu 
optyki = błędu anatomicznego. 

Tyle, że ostatni z obrazów - tak, tu tu tu tuż powyżej - jasno wskazuje, 
że istnieje i inne rozwiązanie...
Moda..., specyficzna XVII wieczna, arystokratyczna moda - wielowarstwowych, 
szerokich i długich strojów, podkreślających m.in., "wyższość" arystokracji 
nad "maluczkimi"... 

Cała ta pozorna przesada anatomiczna, to po prostu przydługie suknie.
Zauważmy - na obrazach nie ma stóp postaci, nawet gdy pani daje krok
w górę - stóp nie ma. Poza tym wówczas - często i znów - dla podkreślenia 
wagi postaci, stawała ona na podwyższeniu... 
Ba, możliwe, że to tylko złudzenie, które łatwo sprawdzić 
licząc klasycznym kanonem - ilość długości głowy w reszcie ciała..., jeśli jest 
do 7,5, max 8 i uwzględnimy, że postać była w sukni obszernej również 
"wgłąb" kompozycji, to przesady nie ma, ot dowód, że malarz malował 
pod kanon, albo ciut / odrobinkę "ulepszał" rzeczywistość 
(nic nowego i dziwnego), a i stroje faktycznie sprawiały wrażenie, jakby postaci
 pod nimi schowane, miały "nadludzkie" proporcje = geniusz kreatorów 
ówczesnej mody.  :)

Pokażę jeszcze kilkadziesiąt prac artysty - tym razem bardziej poglądowo.
Zwróćcie Państwo uwagę na stroje, sylwetki ludzi z tamtej epoki. 
Na zwierzęta, które wyglądają jak żywe, choć naocznie nie mogły być malowane, 
nie usiedziałyby odpowiednio długo bez ruchu..., chyba, że były...
wypchane, ale jakoś nie sądzę, by król chciał pozować z martwym pupilem... 
Zwróćcie uwagę na swobodę w malowaniu tła, nieważne, jakie by tło nie było.
Albo ilość prac - wszystkie zamieszczone wyżej i niżej obrazy Van Dycka, 
to bynajmniej nie wszystkie obrazy, które namalował.
Obrazy..., a studia? Szkice, rysunki.
Albo kwestia rozmiarów tych obrazów...
Dodajcie do tego, że Van Dyck żył ledwie 42 lata...

,
Czapki z głów, dla talentu, dla biegłości warsztatu. Czapki z głów...





































Na koniec dwa szkice...


Popatrzcie Państwo na lekkość gestu, plam - na pewność oddawania szczegółów,
dwa studia głowy siwobrodego mężczyzny - nawet "na oko" widać, że malowane
z natury - naocznie. 




Ostatni argument - szybki szkic - studium dzieci...
Czy dla tak "domowego" motywu, od którego bynajmniej nie zależało
nic, jeśli chodzi o karierę artysty, autor używałby sztuczek optycznych? 
(...)
Popatrzcie Państwo, z jak zachwycającą swobodą Van Dyck 
malował ten szkic..., jak pewne miał ruchy, linie, plamy, usta, 
oczy zaznaczane kilkoma pewnymi gestami... 

Oto najlepszy dowód na biegłość - niesamowitą biegłość tego artysty
i moją myśl, że błędem podstawowym, jaki popełnił David Hockney 
nie było samo doszukiwanie się tego czy owego w twórczości 
dawnych mistrzów, nawet nie to, że pomijał setki niewygodnych dzieł, 
a wręcz stylów, tematyk (polecam cykl polemiczny dostępny w górnym pasku
 "stron" bloga)...

Nie, największym błędem było to, że próbował przypisywać sztuczki 
techniczne najlepszym z najlepszych twórców - nie zauważając, że większość 
ówczesnych malarzy wcale tak dobrze nie malowała - co udowodnię jeszcze nie raz...
Podkreślam to, ponieważ tylko porównywalna jakość twórczości właśnie 
nie-genialnych artystów, mogłaby dowodzić powszechnego stosowania optyki...

Tak to jest zresztą (!!!), lecz ze sztuką początku XIX wieku, a z szczególnym 
natężeniem po wynalezieniu fotografii... Nagle artyści przestają malować 
obrazy słabe anatomicznie, za to wszystkie niemal prace studentów i absolwentów, 
średnich i poprawnych, ale nie genialnych Akademistów stają się bardzo... 
fotograficznie realistyczne. 
Zatem tak, od lat 30 XIX wieku można pokusić się o analizowanie kto i w jakim 
stopniu opierał swoją  techniczną jakość o optykę, fotografię, pierwsze rzutniki. 

W XVII wieku sytuacja jest zupełnie inna. 

Koniec.