niedziela, 29 listopada 2015

Jan Matejko.


Jan Matejko (1838 - 1893), urodził się, żył i zmarł w Krakowie. 
Odmiennie od poprzednio omawianego artysty, Matejko nie podróżował wiele. 
Nie był też, co w ówczesnej polskiej sztuce rzadkie, człowiekiem wywodzącym
się ze stanu szlacheckiego.
Z pochodzenia pół-Czech (po ojcu), wychowany w domu, w którym mieszały się tradycje 
i wychowanie katolickie (ojca) i protestanckie (matki).
Matka zmarła, gdy miał ledwie 7 lat, a dalsze dzieciństwo, według licznych źródeł, 
nie należało do przyjemnych, zwłaszcza wziąwszy pod uwagę - iż miał dziesięcioro
rodzeństwa, a w domu nigdy się nie przelewało. 
Z wczesnego okresu życia pochodzi rys charakterystyczny fizjonomii artysty
- krzywy, źle zrośnięty nos... 
W szkołach powszechnych należał do tego rodzaju uczniów, których żywot 
w społeczności klasowej nie jest ani łatwy ani przyjemny. Odstawał również w nauce,
trudno powiedzieć, czy z braku zainteresowania "pobocznymi tematami" - typowego 
dla pasjonatów w dowolnym wieku - czy po prostu nie miał ku nauce szczególnych, 
wrodzonych zdolności.
Co podkreślić trzeba wyraźnie i dobitnie, bo wiele mówi i tłumaczy w kwestiach 
najistotniejszych - Polski w tamtym czasie de facto nie było, Kraków jak i inne 
regiony - były częścią jednego z kilku zaborów, a choć przyszły artysta nie miał 
(jak to pejoratywnie brzmi!) czysto polskiego pochodzenia, i on i jego rodzeństwo 
uważało się za Polaków i to - patriotów, a dwóch z braci Jana - wprost zaangażowanych
było w działalność pro-niepodległościową.
Wykształcenie powszechne podówczas przebiegało inaczej, a przede wszystkim, krócej. 
Jan już w wieku 13 lat przyjęty został do Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. 
Studiuje w Krakowie latach 1852 - 58.
Studia nie przebiegają gładko, głównie ze względu na trudności 
finansowe i niechętnego artyście profesora, lecz sądzę, że mimo narosłych z czasem mitów, nie chodziło 
wyłącznie o czynniki niezależne. 
Ale o tym..., później, w tej chwili podkreślę jeszcze kilka cech artysty, które 
z pewnością wpłynęły z kolei - na wiele cech Jego malarstwa. 
Jan był stosunkowo mikrej postury, oraz "obdarzony" silną wadą wzroku - był krótkowidzem... 
W każdym razie, Matejko pracuje z całego serca, zatem i robi postępy, jest coraz 
lepszy, podejmuje coraz to - trudniejsze tematy. 
W roku 1858 odbywa jedną ze swych nielicznych podróży - dostając stypendium 
naukowe na studia w Monachium. Szkoła monachijska ogólnie rzecz biorąc uważana 
była w Polsce - za jedną z najważniejszych w Europie - i mało który przyszły mistrz polskiego malarstwa nie spędził tam choć kilku lat wytężonej nauki. 
W Monachium z pewnością sporo czerpał z twórczości Paula Delaroche'a 
(link z opisem umieszczę wraz z innymi linkami - na końcu tekstu).
W roku 1862 był też krótko w Wiedniu. Z tego też roku pochodzi - moim zdaniem 
przełomowy w twórczości artysty, a na pewno jeden z najsłynniejszych Jego obrazów 
- "Stańczyk".



Wkrótce po powrocie do kraju, w pamiętnym roku 1863, rozpoczęło się powstanie 
styczniowe, w którym Jan nie uczestniczył (wzorem dwóch braci), nie tyle z niechęci 
(narażał się jednak przewożąc broń dla powstańców i o ile mógł, pomagając 
im finansowo), co przede wszystkim, z powodu wspomnianej wcześniej, znacznej 
wady wzroku.

Rok później zaczyna odnosić pierwsze sukcesy - przede wszystkim za sprawą 
"Kazania Skargi"




 W tym samym czasie żeni się. Będzie miał pięcioro dzieci, jednak piąte, córeczka 
Regina - zmarła jeszcze w okresie niemowlęcym. Żona, o którą długo walczył była 
ponoć osobą zaborczą, despotyczną, a zarazem muzą niemal wyłączną 
(jej twarz widnieje na sporej części, co ważniejszych dzieł artysty), niestety 
ostatecznie trafiła do zakładu psychiatrycznego...
Sytuacja finansowa artysty dobrą była dopiero w pod koniec życia, przez większość 
czasu wykazywał się - potocznie pisząc - brakiem "ręki do pieniędzy". 
Wiele obrazów najwyższej klasy rozdał, inne sprzedawał bardzo tanio, przy czym
 jednocześnie miał wiele wydatków, związanych z życiem, kilkorgiem dzieci, jak 
i w związku z chorobą żony, oraz regularną działalność charytatywną.
Mimo, że nie lubił podróżować ani wystawiać / występować publicznie, zdobył sławę
tak w Polsce, jak i za granicą, nagradzany był m.in., na Salonach paryskich, a w 1870
otrzymał Legią Honorową (odznaczenie francuskie), by wkrótce zostać dyrektorem 
Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie. Doceniany również na innych uczelniach, zdobył 
honorowe członkostwo w Akademii francuskiej, berlińskiej, czy wiedeńskiej, praskiej, 
oraz Rafaelowskiej, we Włoszech (Urbino).

Zmarł nagle, prawdopodobnie z powodu wylewu wewnętrznego po pęknięciu wrzodu
żołądka - miał ledwie  55 lat..., wiek jakoś niezbyt łaskawy dla malarzy... 

Jan Matejko z początku chciał malować obrazy religijne, jednak już w młodości
doświadczony m.in, tragedią powstania styczniowego, przerzucił się niemal włącznie 
na sztukę (malarstwo, grafiki i rysunki) związaną tematycznie z historią Polski, 
w tym z naciskiem na ujęcie patriotyczne - ale koncentrował się na ujęciach 
alegorycznych, symbolicznych, lekko często podchodząc do stricte historycznego 
podejścia do danego tematu. 
Przysporzyło to zresztą artyście krytyki, ale krytyki moim zdaniem banalnej, bardzo powierzchownie traktującej zadania i sens pracy artystycznej w ogóle.
Nie jest bowiem rolą malarza - zastępować naukowców z danej dziedziny - ale 
właśnie przede wszystkim tworzyć malarskie "poezje", wizje, które nie zawsze 
i nie ze wszystkim muszą odpowiadać klasyfikacji innych dziedzin życia. 
Liczy się także siła wyrazu - wrażenie jakie obraz robi na widzu, to, czy działa wedle zamysłu artysty, czy nie bardzo - co oczywiście wpływa na uznanie dla malarza.

Tak, wiem, mój pogląd jest "niepopularny", a w ogóle to "archaiczny", niemniej 
prywatnie uważam za idiotyzm..., działanie polegające na tym, iż dziś wszelkie 
nieudane próby malarskie próbuje się przerzucić na "ignorancję widza", który 
nie rozumie, bo "nie zna się". 
Ba, jestem niemalże pewien, że większość z tych, którzy dziś powtarzają krytyczne 
uwagi pod adresem artysty, nie do końca kapuje, jak - z punktu widzenia zmian 
/ postępu w teorii i analizie sztuki - po prostu..., głupio one brzmią... 
Tak, tak, głupio brzmi, gdy ktoś atakuje Matejkę za "niehistoryczność" - choć 
przecież są to obrazy bardzo głęboko osadzone w historii Polski. Ciekaw jestem 
ile osób potrafiło by "rozebrać" dowodowo swoją tezę i wykazać najpierw, że coś
jest przedstawieniem stricte historycznym, a potem, że zawiera błędy..., skoro 
od dawna wiemy, że to w ogóle często nie są obrazy historyczne w dosłownym 
znaczeniu, a raczej teatralne w koncepcji kompozycyjnej - uogólnienia, przedstawienie 
idei pro-patriotycznej, podpartej jakimś mocnym wydarzeniem, znaczącym, silnie 
zakorzenionym w tradycji historycznej narodu..., gdzie symbolika gra o pierwsze 
skrzypce z historią i często wygrywa...
Dawno już ukuto pojęcie / stworzono odłam nauk humanistycznych zwanych "historiozofią" - specyficznego sposobu łączenia filozofii - myśli / idei z historią 
jako taką..., w przypadku Matejki - myśli / idei  patriotycznej, w jedno silnie 
związanej, z szczególnym pojmowaniem i właściwie przede wszystkim 
wykorzystywaniem elementów historycznych - niemal wyłącznie w celu jak 
najsilniejszego, jak najdobitniejszego oddania tych  myśli/idei, a nie samego 
wydarzania. Jeśli porównamy wizje malarskie np., Bitwy pod Grunwaldem 
Kossaków i Matejki, staje się to oczywiste - bynajmniej nie tylko z powodów 
uzbrojenia, czy strojów bitewnych, itp., i itd. Sama kompozycja jasno wskazuje, 
że tym artystom chodziło o głęboko odmienne treści, jednym bardziej o po prostu
 interpretację wydarzenia ważnego dla historii Polski, Matejce, o namalowanie 
"epopei narodowej", zamknięcie w jednej wizji malarskiej znaczeń pro-narodowych,
 a nie..., o sam "temat" sensu-stricte. 

Często krytykują obrazy - osoby sądzące - że ich sposób widzenia świata jest najlepszy
i inni powinni odbierać sztukę na tych samych zasadach..., np., pro-trendy moda, 
która akurat panuje w danym regionie, czy kraju. 

Z kolei najbardziej nudna..., i często banalna jest krytyka wychodząca od osób, 
artystów lub dopiero adeptów, nie mających w dorobku niczego, co wskazywałoby, 
że w ogóle wiedzą o czym mówią / piszą... 

Wracając do tematu..., owszem, da się skrytykować Matejkę za "Bitwę pod Grunwaldem"
..., da się, na co wskazywali przede wszystkim inni mistrzowie malarstwa, oraz
najwybitniejsi historycy sztuki.

Ale z zupełnie innego powodu niż domniemana a-historyczność. Poza tym, czy tak naprawdę jest to krytyka... 

Kompozycja "Bitwy pod Grunwaldem" - oglądana choćby tak jak na blogu - w 
niewielkiej reprodukcji, albo w Muzeum z dużej odległości - daje wrażenie pewnego chaosu, czyli zbyt intensywnego, zgęstniałego nagromadzenia postaci i atrybutów symbolicznych, broni, koni i czego tam jeszcze..., na dodatek rozciągniętego poziomo, 
bez większej przestrzeni i "powietrza" (wrażenia przestrzeni, głębi wielu planów).
Dzieje się tak z dwóch przyczyn.
Jedną już poniekąd wyjaśniłem - to umieszczenie niemalże wszystkich wydarzeń 
i ważnych mitów bitewnych - ważnych symbolicznie - na pierwszym planie..., 
nie, by zrekonstruować przebieg bitwy jakim był, ale przede wszystkim jako wizja
 patriotyczna, podkreślająca triumf oręża polskiego, sprawiedliwości dziejowej, 
jak i skali klęski wroga. Dobrze wyraża ten motyw symboliczna na wskroś scena  mordowania Mistrza zakonnego przez polskich chłopów i to m.in., z pomocą jednego 
z najmocniejszych artefaktów / symboli o wymiarze religijnym... 
Można powiedzieć - paradoksalnie dobrze, że krytykowano obraz za "niehistoryczność", 
bo nikt by wówczas nie odczytał wszystkich znaczeń...




 
A potem podchodzimy, podchodzimy, i... 




A potem... 



I..., czapki z głów, a kto nie zdejmie, ten...

Warto zmienić podejście z trzech powodów. 
Tego wyżej - zatem mamy tu obraz ze wszech miar symboliczny, 
a nie dosłowny, oraz..., ponieważ inne wielkie płótna Mistrza Matejki 
nie wykazują podobnych "wad"..., 
dowody? O, proszę: 

  
  Hołd pruski...

  Sobieski pod Wiedniem...


 Kościuszko pod Racławicami.

Tak..., a teraz skrytykuję Matejkę..., ale wyłącznie za to, za co mogę, 
czyli za początki, i oczywiście, nie będzie to krytyka w sensie prób 
zdegradowania po całości bo "hak znalazłem", ale w sensie 
krytyki ogólnej - biorącej za i przeciw i sumującej.

Oto kilka pierwszych kompozycji w wykonaniu Matejki - stworzone
 między początkiem początku, a okresem przełomowym..., 
przypadającym na koniec pobytu w Monachium / czasy Krakowskie.

Na początek szkic, rok 1850.  




A teraz z mojego "ogródka", martwa natura 1852. 
Dwie rzeczy - ta martwa natura jest na poziomie moich pierwszych 
(samodzielnych), bo szkolne ustawiane przez innych pomijam.
Niemniej widać tu coś, co jest znamienne dla oceny ogólnej...
Kompozycja "leci" na lewo - siła jasnego podłoża / kierunku światłocienia 
i dwóch żółtych cytryn przeważa kompozycję pod względem formalnym, 
nie buduje równowagi, choć nie jest to błąd duży, i, co najważniejsze, 
z czasem artysta musiał sobie ten problem uświadomić..., bo w dojrzałej 
działalności artystycznej już go nie popełniał.



Teraz jeden z pierwszych obrazów "historycznych" - 1853.


A oto inny obraz z roku 1853...




Z roku 1855... 


Cóż, na tym etapie trudno mieć pretensje do jednego z profesorów krakowskiej 
szkoły, delikatnie pisząc krytycznego wobec Matejki. 
Prace powyższe są poniekąd piękne, ale..., nie na poziomie mistrzów tamtego
 okresu, nadal kompozycje dość ekwilibrystyczne, a zarazem proste, 
nie do końca zrównoważone, ogólnie, prace ledwie średnie, a na studenta
tamtej epoki... 

Teraz dwa obrazy z roku 1859 - pobyt w Monachium 
i wyraźny postęp w pracy:



Oraz pokaz ( 1859 ) konkretnego studium z natury - studium zapewne 
jednego z wielu, z żywego modela, w stylu akademizmu XIX-wiecznego:




Aż nadchodzi przełom... 








Który owocuje i owocuje..., artysta się rozkręca tak..., że tylko chłonąć:













 









Na koniec, portrety:





















Można zatem powiedzieć, że nie tylko zdolni od pierwszego ruchu pędzla,
mogą zajść na szczyty. Czasem jednak, warto..., zmienić szkołę.
Bywa bowiem tak, że nauczyciel krytykiem jest świetnym, malarzem
znakomitym, ale..., z  umiejętnością przekazywania wiedzy, no cóż, 
jak by nie patrzeć, w jednej szkole Matejce nie szło, a po drugiej...

To miał być już koniec, ale..., jeszcze jeden obraz..., ten z kolei, 
jest dobitnym dowodem na wielką wyobraźnię artysty, na to, 
że bynajmniej nie przeszkadza mu np., odwrócenie realistycznej 
perspektywy, bo wszak nie mógł patrzeć z tej, z której obraz namalował, 
a tylko z tej, którą ukazuje w "najdalszym" punkcie obrazu.





Tak, Matejko nie był może z urodzenia od razu wielkim Geniuszem,
ale..., ale postęp który uczynił, który Go zbudował i pchnął ku wielkości 
jest wprost zadziwiający, a na pewno godny podziwu i szacunku, 
zwłaszcza u tych spośród nas, którym jeszcze daleko do tego poziomu czy tech., 
czy choćby skuteczności oddawania treści obrazu zgodnie z zamierzeniem. 
Odrzućmy stereotypy na korzyść faktów i uczmy się od lepszych, 
zamiast nosy wbijać w chmury i udawać albatrosy, gdy jesteśmy,
 jak zagubione we mgle mysikróliki... 

A tu tak, na koniec, czysto ćwiczebne studium zbroi ręki Jana Matejki... 



Co nie co linkow:

Wikipedia o Mistrzu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Matejko

Pinakoteka: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Matejko/Matejko_bio.htm

O Paulu Delaroche, jednym z tych, którymi Mistrz się w młodości inspirował:
 https://pl.wikipedia.org/wiki/Paul_Delaroche





W przyszłym tygodniu zacznę od tekstu chyba najtrudniejszego - o Mistrzu - Jacku Malczewskim.

Zapraszam.