Dziś wrócę do cyklu tekstów traktujących o teorii - jakoby dawna optyka - camery
obscury, soczewki, lustra i ich zestawy - walnie przyczyniły się do rozwoju
realistycznego malarstwa - od okresu późnego średniowiecza do wynalezienia
fotografii. Do teorii autorstwa znanego malarza - Davida Hockney'a, opisaną
wcześniej w cyklu, do którego link znajdziecie Państwo pod poniższym tekstem.
Te - X (dziesiąte) uzupełnienia cyklu głównego - nie będą traktować
(jak poprzednie "uzupełnienia"), o malarstwie danego regionu i omawianego
okresu, są raczej zbiorem znalezionych w międzyczasie dowodów w postaci
reprodukcji prac. Przede wszystkim szkiców i studiów przygotowawczych,
wprawek i "podkładek" pomagających malować bez pomocy przyrządów
optycznych.
Najpierw o tym, jak powszechne w dawnych czasach były nie tylko starożytne
rzeźby i ich kopie, ale i wszelkiego typu figurki miniaturowe, powszechnie
dostępne i zadziwiająco wysokiej jakości..., a także bardzo przydatne dla artystów,
tak początkujących jak i zaawansowanych. Zarazem świetne zastępstwo za postaci
pozujące z natury i konieczność używania przyrządów optycznych...
Poniżej jeszcze dwa - z wielu dostępnych w sieci - zresztą też i na tym blogu
- obrazy przedstawiające typowe wyposażenie malarskiej pracowni...
Wpadłem na myśl wyjaśniającą jedną z ważniejszych wątpliwości
Davida Hockney'a - maski - odlewy twarzy i lub popiersia znanych postaci
mogły być świetnymi zastępstwami za konieczność wielokrotnych spotkań
z modelem - zwłaszcza, jeśli była to osoba z wyższych sfer - a także
konieczności szybkiego malowania portretu, a zatem i jedynego ważkiego
powodu dla stosowania optyki... Zwłaszcza, że maskę o twarzy postaci głównej,
mogła nosić dublerka..., albo nawet kukła - co z kolei wyjaśniałoby dokładność
wykonania szat, zbroi i innych elementów kompozycji, znów, bez konieczności
uciekania się do optyki... Widzimy też, jak przestronne, wysokie i przestrzenne
były pracownie co szacowniejszych artystów - nie to co dziś, oj nie - a zatem,
nie można i tego udowodnić, że dawni mistrzowie musieli pracować nad
jednym tylko obrazem na raz, jak wielu z nas musi zazwyczaj czynić..., odwrotnie,
mogli ich mieć na różnym poziomie wykończenia w jednej pracowni kilka,
kilkanaście, albo i kilkadziesiąt..., dodając do tego fakt, że dawniej praktykanci
i adepci pracowali nad wczesnymi etapami prac..., a szef zajmował
się głównie wykończeniami i składaniem podpisu... ;) cóż, nic już nie jest takie pewne
jak się wydaje, gdy czytamy "Wiedzę Tajemną"...
Albo szkice, które wskazują na nagminne wręcz używanie przez dawnych artystów,
także dziewiętnastowiecznych, metod dobrze wypróbowanych acz, nie mających
związku z optyką.
1. Kratki, co nie co wyśmiewane przez autora "Wiedzy Tajemnej":
Ostatni szkic - powyżej - pokazuje, czemu konie w biegu prawie do XX wieku
malowano dziwnie rozciągnięte, otóż najwyraźniej szkicowano z natury, podczas
wyścigów lub polowań, a potem przenoszono wizję..., z pomocą kratek - tu nie dało
się inaczej - kratki służyły bowiem jedynie podzieleniu kompozycji,
a nie oddaniu szczegółów. Z drugiej strony to znamienne jak szczegółowe ostatecznie
były obrazy tego typu, jak piękną, choć nie do końca prawdziwą iluzję tworzyły...,
warto poszukać, wiele mówią o warsztacie mistrzów przeszłości, jeszcze więcej
o próbach ich umniejszania przez współczesnych...
2. Kilka przykładów na to, jak skrupulatnie podchodziło się - w klasycznych
formach wykształcenia, do studiowania najmniejszych choćby elementów
przedstawienia. Kilka przykładów, bowiem nie sposób byłoby zamieścić wszystkich
(są ich w sieci setki). Gdy rysownik w fazie nauki wyrysował dziesiątki czy
setki - tak precyzyjnych szkiców, nie dziwota, że potem z pamięci / z natury / albo
w dowolny inny sposób był w stanie rysować i malować na poziomie większości
z nas (bez sztuczek technicznych) niedostępnym.
A teraz podmalówki, szkice, niedokończone prace..., ujawniające jednak wiele
sekretów warsztatu dawnych Mistrzów. Najpierw kilka szkiców jasno wskazujących,
że obrazy - portrety zwłaszcza, malowano wieloetapowo, najpierw opracowując
portrety malowane oczywiście z natury.
Dawna optyka to nie fotografia, tak czy siak malowano z żywego modela,
co oczywiście wymagało ogromnej sprawności, a przy takiej sprawności, nie bardzo
widzę sens dla utrudniania sobie życia stosowaniem dodatkowych przyrządów...
W tym wspaniałym szkicu widać też poprawki, coś, co teoretycznie
nie powinno występować przy użyciu optyki...
W przypadku kolejnych - poniższych szkiców - widzimy wyraźnie, że studia wstępne
nie mogły być tworzone z natury, to raczej efekt wielu wcześniejszych studiów
łączonych w fantazyjne kompozycje, malowanych kilkoma metodami.
Pierwszy - pokazuje pięknie - wieloetapowy proces pracy, przypominający
nieco metodologię stosowaną przy freskach - wyznaczania, co jest do zrobienia
w danym podejściu. Wyjaśnia to też jednak rzecz o wiele ważniejszą, na którą
tak często zwraca uwagę David Hockney - dlaczego - zwłaszcza u mniej
sprawnych malarzy (choć nie tylko), w ostatecznym rozrachunku wiele prac
sprawia wrażenie, jak by to były fotomontaże złożone z wielu odrębnych
cząstek - tak po prostu było, to były odrębnie malowane cząstki całej kompozycji,
a wiele podejść to czasem też i drobne niedoskonałości połączeń między fragmentami,
co z kolei mogło wynikać nawet z tak prostej sprawy jak brak dostarczanych,
porównywalnej jakości farb, albo drobnych nieścisłości w ich przygotowaniu
(w proporcjach pigmentów), co z kolei wynikało z konieczności mieszania ich
od nowa - za każdym podejściem.
Idealna powtarzalność tej czynności nie była możliwa, a choćby "ciut" zbyt duża
różnica, mogła owocować efektami niedopasowania poszczególnych fragmentów.
I już, i nie trzeba mieszać w to problematyki dawnej optyki...
Kolejne (poniższe) szkice pokazują inną metodę - najpierw na całość kładło się
tzw., imprimiturę, czyli barwną podmalówkę, potem od razu na powierzchni
rozrysowywało się dokładny szkic całej kompozycji - oczywiście stworzony
przez połączenie wielu odrębnych studiów, szkiców - następnie kładziono półtony
i niektóre cienie, oraz biele. Taki sposób malowania odpowiadał wielowarstwowej
strukturze przejrzystych laserunków, gdzie intensywne barwy cienia i półtonów
równoważyła i wzbogacała zarazem barwna podmalówka, a te same barwy kładzione
na biele - nabierały zupełnie innego wyrazu, tworząc niezwykłą świetlistość tonacji
"w świetle". W tym przypadku także - optyka była by tylko utrudnieniem - raz,
że kompozycja fantazyjna, dwa, przez niewielkie i słabej jakości soczewki trudno było
by właściwie oceniać subtelną grę barw i światłocienia...
Jeszcze taka niespodzianka..., świetny przykład - że nawet wynalazek fotografii - nie zakończył wykorzystywania dawnych metod kopiowania, oraz, że to kopiowanie bynajmniej nie zawsze było i nie koniecznie służyło wyłącznie iluzji...
A teraz nieco o dawnych "katalogach" i studiach robionych podobnie jak szkice
- studia anatomiczne powstające, by sprostać wymogom malowania obrazów
jakże realistycznych...
Z ich pomocą - malowanie nie stanowiło specjalnej trudności, a zarazem łatwiej
przyjąć wielką sprawność dawnych malarz, gdy sobie uświadomimy, że musieli
znać te wszystkie metody, sposoby, rysować dziesiątki studiów, a także obrazy
poglądowe, pomagające potem swobodnie konstruować niemal dowolne
kompozycje (niemal - w granicach zamówienia, tematu, albo symboliki... ),
a studia te, wyglądały tak...
Prace tego typu - pozwalają zrozumieć również doskonałość dawnych
ilustracji przyrodniczych, podobnych choćby powyższej stronicy - a także
choćby katalogów dla hodowców, czy kupców..., teraz czynią to zaawansowane
techniki fotograficzne i komputerowe..., dawniej - na pewno oryginały, tworzyli
odręcznie świetnie wykształceni ilustratorzy. Biorąc pod uwagę ich doskonałość,
nie wierzę, że lepsi artyści - Ci, którzy utrzymywali się nie z ilustracji, a własnych
prac, musieli wspomagać się przyrządami..., to nie te czasy, nie te czasy..., co dziś...
P.S.
Cały cykl w kolejności do czytania najlepszej:
http://pawtadgal.blogspot.com/p/o-wiedzy-tajemnej-polemika-z-teoria.html
Poza cyklem, nawiązuję do tematu także w poście o twórczości Antona Van Dycka:
http://pawtadgal.blogspot.com/2015/01/anton-van-dyck_11.html