poniedziałek, 13 listopada 2017

Geniusze III - Leonardo da Vinci

 
Leonardo da Vinci, autoportret.


Leonardo da Vinci - czy - jak chcą źródła historyczne:
Leonardo di ser Piero da Vinci,
urodził się 15 kwietnia 1452 roku w miejscowości Anchiano.

Powiedzieć, że był człowiekiem wielu zdolności i zainteresowań, 
to nic nie powiedzieć.  
W obszarze kultury i (ówczesnej), nauki trudno byłoby wskazać dziedzinę, 
jaką się nie parał / lub - w której nie zostawił śladu, co najmniej istotnego,
jeśli nie (częściej znacznie), zarezerwowanego dla najwybitniejszych jednostek 
w historii Homo Sapiens... 

Malarz, rysownik, architekt, projektant i designer, rzeźbiarz, muzyk, pisarz, filozof, odkrywca, matematyk, mechanik, biolog, antropolog, wynalazca... i itp., itd., itp., itd..., 
z pewnością nie było i nie ma wielu ludzi, których zakres zainteresowań można 
by porównywać..., ba, rozwój wiedzy we współczesnym świecie sprzyja raczej 
wąskim specjalizacjom, co zresztą często prowadzi do rozlicznych problemów 
i nieporozumień. Zwłaszcza, gdy dobry i świetnie wykształcony specjalista zabiera 
się za tematy kompletnie sobie obce...

Anchino - gdzie Leonardo przyszedł na świat - leży niedaleko miasta Vinci. 
Leonardo wychował się pod okiem ojca, prawnika, którego był nieślubnym dzieckiem.
Samo to już czyni jego życie wyjątkowym - ówcześnie społeczeństwo nie było tak
otwarte jak dziś, a większość dzieci z "nieprawego" łoża - tzw., bękartów - jak je 
potocznie zwano - nie miała w życiu lekko. Ale Leonardo miał - ojciec żywił doń 
sentyment głęboki, zajął się nim z serdecznością i szczodrze, wychował, wyedukował. 
W końcu zaś, docenił talent, dzięki któremu jego syn przeszedł do historii...

Popularnie określa się Leonarda mianem: 
"człowiek renesansu" - co mniej więcej oznacza człowieka wszechstronnych 
predyspozycji i talentów - które nie tylko posiada, ale i rozwija / wykorzystuje 
z pożytkiem dla siebie / kultury / świata wokół. 

Jeszcze w wieku 14 lat Leonardo wraz z owdowiałym przedwcześnie ojcem 
udał się do Florencji, gdzie otrzymał formalne wykształcenie z zakresu łaciny, 
podstaw matematyki i geometrii. 

Młodzieńczy / dziecinny okres życia Mistrza jest znany raczej z anegdot 
i legend tworzonych przez ówczesnych biografów - którzy jednakże nie kierowali 
się tak ścisłymi zasadami jak obecnie... Poza tym mówimy o czasach, gdy większość
potencjalnych danych historycznych, przepadała bez śladu. 
Ciemno wszędzie, cicho wszędzie - świetna pożywka dla bajkopisarzy...

Wiadomo jak Mistrz rozpoczął swoją edukację artystyczną - nie mogąc studiować
na Uniwersytecie (jedna z wad bycia nieślubnym dzieckiem prawnika i chłopki), 
dzięki wstawiennictwu ojca trafił jako czeladnik / uczeń - do pracowni znanego 
i, co chyba istotne, także dość wszechstronnego artysty - Andrea del Verrocchia.
W pracowni Andrei Leonardo przeszedł standardową ówcześnie drogę - uczył się 
zasad perspektywy, rysunku realistycznego na podstawie prac Mistrza i modeli 
- rzeźb, przedmiotów, żywych osób - podstaw wszelkich, stosowanych ówcześnie 
technik szkicu, potem przygotowywania farb, mediów, budowania kompozycji, praktycznego zastosowania perspektywy, malowania wielu tematyk 
(malarze zazwyczaj musieli tworzyć wizje religijne i mitologiczne, a zatem 
wymagające biegłości w niemal wszystkich standardowych "tematach", dziś 
wydzielonych, dawniej, stanowiących uzupełnienia ważniejszych motywów). 
Leonardo uczył się też technik odlewniczych (brąz) i rzeźbiarskich (glina, marmur). 
Tu ciekawostka - powszechnie uważa się, że "Dawid" Verrocchia, to wprost 
przedstawienie postaci młodego Leonarda...
Do równie standardowych, a często budzących dziś zdziwienie zasad należała praca 
nad wczesnymi etapami pracy w obrazach nauczyciela - jak przygotowywanie, 
gruntowanie podłoży, podmalówki, w końcu, także malowanie motywów, w których 
dany uczeń był szczególnie biegły.
Ostatecznie wiele dzieł dawnych malarzy to w gruncie rzeczy prace zbiorowe,
które Mistrz jedynie wykańczał, lub wręcz, akceptował okraszając swoim podpisem...

W roku 1472 (mając 20 lat), po ledwie 3 latach nauki u Verrocchia,
Leonardo zostaje członkiem florenckiego bractwa malarzy (Bractwo św. Łukasza), działającego jako swego rodzaju alternatywa do florenckiego cechu malarzy - dzięki 
czemu uzyskuje status niezależnego artysty-malarza (można to porównać 
do współczesnych stowarzyszeń twórczych). Powszechnie uznaje się, że Verrocchio 
w późniejszym okresie swojej twórczości skoncentrował się na rzeźbie ze względu 
na tego konkretnego ucznia - w ten wyjątkowy sposób okazując mu najwyższy
możliwy szacunek (w stosunku Mistrz - Uczeń)...

W tym samym okresie Leonardo przyjmuje liczne zlecenia i z czasem staje się twórcą 
znanym wśród ówczesnego establishmentu - głównie duchowieństwa i arystokracji.
W międzyczasie zaczyna też tworzyć rysunki techniczne, projektuje najróżniejsze
mechanizmy, studia przyrody... 

W roku 1482 wyjechał do Mediolanu. Wkrótce rozpoczął pracę na dworze 
Ludwika Sforzy, który - jak wielu ówczesnych możnych  - zapraszał znanych twórców 
by budować aktualny prestiż, ozdabiać wnętrza najlepszymi pracami, jak i poprzez 
mecenat rozsławiać dynastię - także, z perspektywy dbania o pamięć potomnych / podziw przyszłych pokoleń...
Na dworze Sforzy Leonardo prezentuje się jako muzyk, projektant instrumentów, 
machin wojennych, budował mosty i fortyfikacje, zasłynął jako poeta, organizator 
przyjęć, scenograf... Zyskuje tym wielką przychylność władcy, a zatem bezpieczeństwo
ekonomiczne, możliwości by rozwijać swoje talenty. Uzyskuje też tytuły nadwornego
 inżyniera i malarza. 
Od 1490 Leonardo ma w Mediolanie dawną rezydencję Ludwika Sforzy, gdzie będzie 
miał swoją pracownię i miejsce konstruowania wynalazków, przyjmuje uczniów 
i czeladników.
W 1497 roku możnowładca daruje artyście ziemię z winnicą... 
W ramach swych zainteresowań Leonardo wciąż pogłębiał wiedzę - m.in.
projektował ogrodowe altany, poznawał tajniki budowy murów i kanałów 
nawadniających, wciąż fascynują go także maszyny wojenne, studiuje geometrię, 
matematykę, także w sensie proporcji wykorzystywanych w sztuce.

Spokojne życie w Mediolanie przerywa najazd wojsk francuskich w roku 1499, 
lecz mimo przegranej mecenasów Leonardo nawiązuje kontakty z najeźdźcami 
i wkrótce wyjeżdża do Mantui - na dwór szwagierki swojego dotychczasowego 
Mecenasa. Krążą na temat kolejne, oczywiście, jak zawsze w życiu Leonarda 
- niepotwierdzone plotki - o romansie artysty z samą księżną..., wiadomo jednak, 
że ona sama podkochiwała się w artyście...
Zleciła m.in., wykonanie swojego portretu, lecz z niewiadomych przyczyn 
Leonardo wykonuje jedynie szkic i wyjeżdża do Wenecji.
Spotyka się z ówczesnymi weneckimi mistrzami malarstwa, 
interesuje się wynalazkiem druku, lecz, jak zawsze, pozostaje wierny myśli, że królową sztuk jest malarstwo. 
Wyraził to pisząc:
"Obraz nie płodzi niezliczonego potomstwa jak drukowana książka. 
Tylko on jest niepowtarzalny i nie rodzi dzieci kropla w kroplę podobnych
do siebie. Dzięki tej wyjątkowości jest doskonalszy od powielanych wszędzie."

W roku 1500 ponownie przyjeżdża do Florencji, lecz nie spotyka się tam 
z dobrym przyjęciem (konkurencja nie śpi..., od zawsze i do dziś).
Niezrażony, Leonardo przy okazji wciąż sporo podróżuje i zwiększa swoje 
doświadczenie np., w budownictwie i czymś, co nazwalibyśmy dziś 
projektowaniem przestrzeni... 
Z Florencji wyjechał na dłużej w roku 1503 - udając się do Vinci 
(z powodu śmierci ojca). 
Po jakimś czasie wraca jednak, by - przyjęty powiedzmy, chłodno..., 
wkrótce przenieść się do Mediolanu. W kolejnych (kilku) latach jest wręcz 
rozchwytywany, tworzy, projektuje i buduje dla wielu możnych tego regionu.

Choć czuje się związany z Mediolanem, nie jest mu dane dożyć tam swoich dni 
- po raz kolejny musi wyjechać - tym razem uciekając przed Sforzami, 
którzy w 1512 roku odzyskali władzę nad miastem i niechętnie patrzyli na tych,
którzy w międzyczasie dobrze radzili sobie (pod obcym panowaniem).... 
Kolejna podróż na zaproszenie możnych (Medyceuszy), pcha Go do Rzymu. 
Do Wiecznego Miasta dociera jesienią, niemal z miejsca otrzymując pomieszczenie 
w Pałacu Belwederskim w Watykanie (miał tam też zapewnioną stałą pensję).
W czasie pobytu w Rzymie coraz rzadziej maluje..., poświęca się przede wszystkim 
studiom i nauce, a także wielu eksperymentom, w tym i takim, które niejednego 
dziś przeraziłyby solidnie - albo zniesmaczyły do imentu - żeby wspomnieć choć
 jaszczurkę, której - na żywca - przyszywał skrzydła, rogi, by straszyć swoich gości...

W roku 1515 wyjeżdża ponownie do Florencji, potem także Bolonii, tym razem
towarzysząc świcie ówczesnego papieża... I to w Bolonii odnalazł swojego nowego 
i zarazem ostatniego wielkiego mecenasa - króla Francji. Król w roku 1516 - oddaje 
artyście swoją rezydencję w zamku Amboise, przeznaczając dla niego sporą sumę
pieniędzy, dając służbę i niemal pełną swobodę pracy..., rezerwując sobie jedynie pełną 
dyspozycyjność Leonarda - gdyby chciał z nim..., porozmawiać. 
Sam Mistrz nosi podówczas oficjalne tytuły malarza, architekta i inżyniera dworu,
lecz nie musiał wykonywać niemal żadnych obowiązków... 

Niestety, podupada już wówczas na zdrowiu (udar, paraliż prawej ręki).

Wiosną 1518 roku ciężko zachorował i tej choroby, mimo pogody ducha 
i dalszej wzmożonej pracy naukowej już nie pokonał. 

Umiera 2 maja 1519, w zamku Cloux.

Z powodu licznych, burzliwych zajść historycznych nie wiemy gdzie 
spoczywają 
doczesne szczątki Mistrza, albo czy te - do których czasem "pielgrzymują" 
turyści, to realnie szczątki Mistrza, czy tylko symbol..., pomnik ku pamięci.

Zostawił po sobie spuściznę niewielu..., obrazów, z których jednak każdy jest  
dowodem wyjątkowej biegłości i umysłu; zostawił tysiące szkiców i ponad 
7000 stron zapisków (przy czym zakłada się, że nawet 80% jego notatek mogło 
ulec zniszczeniu...), zachowało się również wiele dzieł literackich i śladów 
jego umiejętności - jako architekta... 
Poza tym, oczywiście, zwłaszcza w XX wieku, przypisano mu 
(bez twardych dowodów) dziesiątki wynalazków i odkryć, ponawianych 
nierzadko dopiero w okresie tzw. oświecenia..., miał zatem wynaleźć: 
spektrograf, camerę obscurę i..., cokolwiek zapragnie dusza historyka, który 
akurat nie ma innego pomysłu... 
Z pewnością jednak - pozostawił po sobie sławny "Traktat o Malarstwie". 
Walnie przyczynił się do zmiany postrzegania roli światłocienia w ówczesnym 
malarstwie i skonstruował maszynę ułatwiającą ucieranie farb plus wiele, wiele, 
wiele innych - realnie opisanych urządzeń. I tak, niektóre wynalazki znalazły 
swoje odzwierciedlenie dopiero w XX wieku (śmigłowiec, spadochron, czołg)... 

Czasem jednak..., wiara w jego nadzwyczajne umiejętności sięga absurdu, tak, 
jak gdyby poza nim nikt w epoce nie zasługiwał na uwagę..., a nic bardziej
mylnego, nic bardziej..., lecz cóż, często ludzie zaprzątnięci swoimi codziennymi 
sprawami, nie mając czasu zgłębić historii, potrzebują symbolu, idei, nazwiska, 
nośnika wielkości epoki, w której ten akurat żył..., i w tym sensie Leonardo miał 
niewątpliwe szczęście stać się topowym archetypem człowieka renesansu. 

Poza tym był oczywiście natchnieniem dla licznych twórców, tak swoich czasów, 
jak i - szczególnie - malarzy XIX wieku - gdy kumulowały się liczne trendy, mody, 
zjawiska - nadające nowe brzmienia sztuce i nauce...

Korzystamy z jego odkryć do dziś, do dziś podziwiamy biegłość w sztuce i niezwykle otwarty, genialny umysł wynalazcy. 

Choć jeden z obrazów - sławna Mona Liza - dla niektórych stała się, 
nie wiedzieć czemu, synonimem kiczu. 

Stawia mnie to w trudnej sytuacji, ponieważ nie cierpię pustej zazdrości i wszelkich, 
niecnych działań z niej wynikających - a tu o to najwyraźniej chodzi, skoro definicją
kiczu jest..., wielokrotna powtarzalność motywu i..., jego słabość techniczna. 
Mona Liza z pewnością nie spełnia żadnej z cech powyższych, chyba, żeby próbować 
obarczyć Leonarda "odpowiedzialnością" za setki parafraz, parodii, tysiące kopii, 
albo rynek eksploatujący wizerunek Mony, w plakatach, puzzlach, tapetach i itp. 
Tymczasem kiczem  jest motyw wielokrotnie powtórzony, a nie źródło, oryginał.  

Postaram się też obronić kunszt Artysty stwierdzeniem, że nie może być 
obwiniany za współczesną..., powierzchowność w postrzeganiu sztuki...
Nie może być oceniany artysta renesansu za współczesną nam skłonność 
do czynienia małych z wielkich - li tylko prześmiewczymi kopiami... 
Tak tak - tysiące karykatur "Mony", co najwyżej obśmiewa romantyczną 
interpretację, XIX wieczny mit dzieła Leonarda, a nie Jego samego i nie Jego
niepodważalne osiągnięcia - czy twórczość... 
Śmieją się współcześni z temperamentu swoich pradziadków - a Leonardo będzie
podziwiany na długo po tym, gdy większość z prześmiewców rozsypie się w proch. 

Poniżej..., drobny wycinek Jego twórczości, oraz, link do szerszej informacji o życiu, 

poniedziałek, 27 lutego 2017

Geniusze II - Rembrandt van Rijn




Rembrandt H. van Rijn urodził się w Leidzie, w roku 1606. 
Naukę malarstwa rozpoczął w wieku 15 lat (1621), w pracowni miejscowego 
artysty - Jacoba van Swanenburgha, nauka trwała 3 lata.
W roku 1624 zaczyna naukę w Amsterdamie pod okiem bardziej znanego malarza 
- Pietera Lastmana. Po kilku latach wrócił do rodzinnego miasta, otwierając 
pracownię malarską (wraz z innym uczniem Lastmana - Janem Lievensenem).

Większość biografii - momentem przełomowym w życiu artysty - określa rok 
1628 - gdy pracownię artystów po raz pierwszy odwiedził dyplomata i podróżnik, 
postać bardzo wpływowa w ówczesnej Holandii - Constantin Huygens. 
Huygens zamówił u obu artystów portrety - musiał być zadowolony z efektu, 
ponieważ przez kilka kolejnych lat pomaga artystom w zdobywaniu zamówień. 
Można powiedzieć - według współczesnej miary - był ich mecenasem, sponsorem, 
a zarazem marchandem, agentem.

W roku 1631 Rembrandt przenosi się do Amsterdamu, gdzie dzięki marchandowi 
Hendrickowi van Uylenburghowi - zakłada autorską pracownię i ma zapewnione 
liczne, intratne zamówienia. 
Dwa lata później zaręcza się i żeni z siostrzenicą marchanda - znaną z wielu 
obrazów Rembrandta - Saskią. W roku 1635 - na fali sukcesu otwiera większą
pracownię, gdzie też przyjmuje pierwszych uczniów. 
Wkrótce ma wielu uczniów, jednak jego życie rodzinne nie jest szczęśliwe. 
Przedwcześnie umiera troje dzieci artysty i dopiero w roku 1641 rodzi się Tytus
- syn, któremu udaje się przeżyć wczesne dzieciństwo... Niestety ledwie rok
później umiera jego ukochana żona, Saskia, na dodatek tak określając swój 
testament i przekazanie posagu, że i w kolejnych latach artysta ma ogromne 
problemy w życiu osobistym... 
Mimo wszelkich przeszkód w życiu prywatnym - nie załamuje się, lecz jakby 
tym bardziej zagłębia w świat sztuki, tworzy znacznie więcej niż "na zlecenia",
w tym liczne grafiki i maluje, maluje, maluje...

Rembrandt - co częste, wręcz powiedziałbym typowe - choć artystą był 
bez wątpienia wybitnym, nie miał szczególnej smykałki do biznesu. 
miał" tworzyć według własnego sposobu i malarskiej stricte wizji, 
czyli nie tak, jak chcieliby klienci - laicy. Co więcej - wraz z upływem 
lat jego elastyczność "rynkowa", zdolność do kompromisów między 
pasją sztuk i wymogami klienteli stopniowo spadała. 
Do tego Rembrandt nie był pokorny wobec uznanych krytyków...

Sumując - prosty przepis na problemy - wówczas i, mimo wszystko, obecnie.  

Rynek sztuki zawsze był trudny, i choć w XVII - wiecznej Holandii, chyba 
po raz pierwszy w historii nowożytnej zbliża się do współczesnej definicji,
wcale nie staje się łatwiejszym. 
Dawniej, a także nadal (w XVII wieku), w krajach katolickich - talenty artystyczne 
były wyłapywane i promowane przez możnych - zatem nieodmiennie dobrze wykształconych, obytych w sztuce - mecenasów, sponsorów - zazwyczaj z warstwy
szlacheckiej, z otoczenia dworów władców, lub z (bogatego), duchowieństwa. 

W Holandii XVII wieku panuje protestantyzm, a to dosłownie wszystko zmienia.

Można powiedzieć, że artyści i wybitni rzemieślnicy wielu dziedzin artystycznych
i dekoracyjnych - doświadczają tam zmiany podobnej, jak ta, której doświadczyliśmy 
całkiem niedawno - w ramach przejścia od świata socjalizmu, do kapitalizmu 
"z ludzką twarzą", a szczególni ci artyści, którzy doświadczyli rewolucji technicznej
(w wieku 60 +).

Ja - słowem głębszej dygresji - należę do pokolenia czasu przejściowego, jako dzieciak żyłem w świecie bez Internetu, ale już jako około 11 latek, miałem swój pierwszy 
komputer domowy - wprawdzie miał on pamięć rzędu 64 kilobajtów...
Niemniej, jako artysta, działać oficjalnie (pierwsze wystawy, plenery), zacząłem 
w roku 2002 - nie doświadczyłem zatem powszechnej pomocy państwa w artystycznym 
istnieniu - o której opowiadało mi wielu starszych malarzy...  

Co więcej - dla malarza jeszcze lat 80' XX wieku, konkurencyjne wobec jego 
twórczości były - radio, czarno-biała zazwyczaj telewizja, kino, fotografia. 
Już sporo wobec świata XVII wieku, ale..., zarazem bardzo dobrze, wobec 
rzeczywistości z drugiej dekady wieku XXI. 
Rzeczywistości - gdzie obok (liczącej setki kanałów), telewizji cyfrowej,
komputerów osobistych, internetu, gier komputerowych, społeczności wirtualnych
(niemal dowolnie kreowanych fantazją autorów), gdzie gra zaczyna przenikać do codziennego świata gracza, czasem wręcz zdaje się prawdziwsza, lub bardziej 
pociągająca od codzienności..., poza tym wszelkie inne media, aplikacje, a w końcu
małe osobiste bramy do tego oszałamiającego, drugiego planu rzeczywistości - jakimi 
są nasze komcie, smartfony i ich kolejne wariacje... 

Tu dodam (uaktualniając zarazem ten tekst) - waśnie teraz sztuka przeżywa kolejną 
wielką rewolucję - podobną tej, jaką w XIX wieku był wynalazek fotografii, a potem 
filmu, telewizji i cóż, grafiki cyfrowej oczywiście - otóż, wchodzi sztuczna inteligencja, która niepokojąco szybko uczy się tworzyć również sztukę wizualną - co prawda na razie tylko cyfrową, ale kto zabroni twórcom napisać program, który pozwoli AI używać 
robotów? To raczej kwestia czasu - trudno przewidzieć, jak to zmieni rynek sztuk 
tradycyjnych, ale zmieni na pewno...

W kilkadziesiąt lat przeszliśmy od świata, w którym na wernisaże biły tłumy, 
a każdy w każdej miejscowości wiedział, kto co robi w rzemiośle / sztuce, 
do świata, w którym coraz rzadziej można spotkać miłośnika sztuki, 
kogokolwiek, kto realnie rozumie wkład naszej pracy, zaangażowanie 
umysłu, pragnienie rozwiązywania skomplikowanych układów kompozycji,
doboru barw... Świata, w którym każdy, dosłownie każdy człowiek ma dostęp,
"na pstryk" - do przeglądarki, zarazem zatem porównywarki..., tego co sami 
stworzyliśmy, a co dziś, rok temu, dekadę wstecz lub kilka stuleci, stworzyły 
wielkie rzesze innych twórców...

Rembrandt mógł liczyć na marchandów i mecenasów  - ale już na innych 
zasadach niż jego poprzednicy dwa - trzy pokolenia wstecz. 
Przyszło mu żyć w pierwszym okresie rozwoju współcześnie rozumianego, 
wolnego rynku, wraz ze wszystkimi jego szaleństwami, nieprzewidywalnością, 
niestabilnością, zmiennością mód i zapatrywań społecznych, koniecznością 
pracy dla ludzi, którzy mocno nie zawsze mieli jakiekolwiek pojęcie o tym, 
co istotne w jego dziedzinie..., gdzie już ważny był świat autoreklamy, pierwotnej, 
acz jednak komercji. Ważne było też pokorne podejście do krytyki - niekoniecznie 
możnych i wykształconych, a coraz częściej - domorosłych intelektualistów, 
albo wprost - niezbyt uczciwej konkurencji..., lub da odmiany, purytańskich 
duchownych. 
Cóż, nie dał im rady. Nie, nie jako malarz, ale jako ten, który pragnie żyć sztuką, jednocześnie żyjąc ze sztuki. 

Wraz z upływem czasu Rembrandt popada wręcz w długi, żyje coraz skromniej, 
w końcu..., bankrutuje - a jego zbiory i prace zostają sprzedane na aukcji. 

Lecz choć żyje bardzo skromnie, wciąż tworzy - do końca pozostając wiernym 
swojemu największemu talentowi.

Umiera w biedzie, otoczony opieką jedynie piątego, nieślubnego dziecka - 15 letniej 
córki, w roku 1669. Rembrandt dożył wieku 63 lat...

Namalował około 300 obrazów, stworzył też kilkaset grafik i dobrze 
ponad 
tysiąc rysunków.

Skupię się na jego obrazach, jednak warto poszukać także świetnych, ujmujących 
grafik i szkiców artysty (jak autoportret powyżej). 
Czasem - ze względu na silne kontrasty światła i cienia - porównuje się Rembrandta 
do Caravaggia, jednak ich styl jest zupełnie inny... 

Nazywa się czasem Rembrandta "malarzem duszy" - odróżniając go od Rubensa 
określanego z kolei - jako "mistrza w malowaniu ludzkiego ciała". 

Ale i to są uproszczenia - obrazy Rubensa są bardziej dynamiczne, skomplikowane, 
pełne postaci o aż nieprawdziwych - rozpasanych i tęgich ciałach, ale jednocześnie
najczęściej alegoryczne, pełne metafor, odniesień do mitologii i swoiście 
pojmowanego ówcześnie katolicyzmu - w dobie kontrreformacji, czyli swoistej
idei, dotykającej także świata sztuki, mającej wyraźnie odróżnić, ale i pokazać 
przewagę katolicyzmu / tradycji - wobec nowych norm społecznych, proponowanych 
przez protestantyzm (reformacja). 

U Rembrandta z kolei więcej jest pracy nad strukturą obrazu, sposobem malowania, 
wydobyciem światła, cienia, barw, którymi - bardziej niż skomplikowaniem 
kompozycji - buduje określoną nastrojowość i treść symboliczną. 
Rubens i Rembrandt to po prostu i aż - dwaj indywidualiści, nie naśladujący 
ani siebie, ani innych malarzy - czerpiący z trendów, by je zasymilować, 
a  potem przetworzyć, przekuć by wzbogacić własny styl malarski. 
Tworzyli własne stylistyki i wszelkie porównywanie ich - by jednego skrytykować, 
a drugiego wynieść, jest, moim zdaniem oczywiście - pozbawione sensu... 

Wyjątkowych wątków w malarstwie Rembrandta nie brakuje, ale szczególna 
jest liczba Autoportretów...
Warto przyjrzeć się im dokładnie - by wiedzieć, że nie da się powiedzieć, 
jakoby były dowodem na nadmierne zadufanie autora..., oj nie.
Można je nazwać studiami stanów ducha, możliwości ludzkiej mimiki, oraz kroniką
przemijającego czasu... 
Poza tym, cóż, autoportrety to dobre ćwiczenie - nie tylko w okresie uczniowskim, 
ale zawsze - bowiem można poświęcić im dowolną ilość czasu, pozostawić 
w dowolnym momencie wykonania, ba, dowolnie eksperymentować... 
Jak kiedyś już pisałem, autoportret jest najtrudniejszą z form portretu 
- zwłaszcza ówcześnie, gdy nie mamy fotografii, nie ma rzutników, komputerów, 
- jest tylko lustro i siedzący naprzeciw artysta, praca na żywo, na dodatek, z bardzo ruchliwym modelem ;) 

To, co mnie najbardziej zadziwiło, nadal wręcz sprawia - że nie do końca wierzę
 przekazom, to pierwsze dzieła Rembrandta, albo obrazy za takie uznawane...
One są, po prostu..., średnie.  
 






Z czasem kompozycje stają się odważniejsze, ale...







Nie każdy mistrz wielkiej miary jest nim od pierwszego obrazu.

Warto o tym pamiętać, gdy przychodzą na nas te gorsze dni, gdy oglądamy 
dzieła bardziej doświadczonych, albo nawet i bardziej zdolnych...

Nic nie jest ostatecznie przesądzone, a biegłość techniczna - szczególnie w naszych 
czasach - gdy może być wynikiem różnorakich sztuczek..., nie jest najistotniejsza. 

Można powiedzieć, że żyjemy w czasach, w których swoboda techniczna 
jest tylko wyjściem do sztuki - istotnym, ale..., nie zawsze koniecznym, 
skoro przy pewnej wprawie...
 można ją zastąpić protezami rodem z nowoczesnej techniki. 

Jednakże..., ja osobiście sądzę, i do tego dążę, by - jak Mistrzowie mieć wybór,
by mi protezy nie były konieczne, czy w ogóle potrzebne...
Nie nastawiam się do nowych mediów i technik wrogo, choć dawniej..., 
ale wszystko się zmienia, z czasem nabiera się dystansu do spraw mniej ważnych.

Po prostu..., uważam osobiście, że warto umieć coś zrobić na różne sposoby, 
bowiem nie zawsze będziemy mieli pod ręką rzutnik, czy komputer.
Poza tym wolność malowania dowolnego kształtu i oddawania go w dowolny 
sposób z..., wyobraźni, pamięci - trudno porównać z sytuacją - gdy tylko
wyposażenie w protezy techniki zapewnia nam osiągnięcie określonej 
jakości... Z drugiej strony..., wszystko zależy od indywidualnego zapatrywania,
sensu, podejścia, wybranego tematu...
Najistotniejsza jest ostatecznie własna wizja, szczerość wobec siebie 
i swoich idei, koncepcji, tematów i istotnych dla nas wartości / treści lub emocji...

Czas przejść do autoportretów Mistrza, bo jednak był Mistrzem, 
przez duże M..., jeśli nie za całokształt bez wyjątków, to w ogromniej większości 
dzieł, a w autoportretach z pewnością wszystkich..., nawet tych pierwszych, 
choć oczywiście są one dużo prostsze...
Wybór autoportretów Rembrandta pokazuję w miarę chronologicznie: 


































Autoportretów Rembrandt pozostawił po sobie znacznie więcej - bo blisko 100... 
Dalszy pokaz portretów Mistrza zacznę też od jednego z nich - z wczesnych lat...




Polecam zwrócić uwagę na sposób namalowania włosów - "kędziorki" 
tak wyraźnie widoczne, nie są właściwie malowane, ale raczej wydrapane 
- prawdopodobnie drugim końcem pędzla... 
Co, przy okazji pokazuje koloryt imprimitury.
Część autoportretów to również nawiązanie do sceny rodzajowej, ale przez 
pryzmat życia rodzinnego artysty...




Choć zazwyczaj mówi się o Rembrandcie, że malował niezwykle lekko
i swobodnie (zwłaszcza patrząc na autoportrety), podkreślić należy, 
że potrafił - na zlecenia - pracować z niezwykłym pietyzmem, 
jak choćby w poniższym przypadku...




Warto też - patrząc na powyższy obraz zauważyć, że obraz ciała wydaje
 się nieco dziwny - np., ręce zwłok poddawanych sekcji mają nierówną długość 
i ogólnie ciało wydaje się lekko nieproporcjonalne. 
Jednym z wyjaśnień może być to, że Rembrandt musiał się tu posłużyć szkicami, 
lub malować coraz to inne zwłoki, jeśli scena była pozowana... 
(farby olejne schną bardzo długo, obraz malowało się w kilku podejściach, a zwłoki...).
Choć scena może się wydawać nieco makabryczna, warto wiedzieć, że publiczne 
sekcje zwłok były podówczas swego rodzaju modą - protestancką odpowiedzią 
na Tabu charakterystyczne dla krain katolickich - ale przede wszystkim stawianie 
na naukowe, pragmatyczne podejście do życia i śmierci, oraz początek ery 
prawdziwej, współcześnie rozumianej nauki - upowszechnianej wśród ludzi 
różnych klas społecznych. 

A teraz..., szeroki wybór innych portretów pędzla Rembrandta:






























































Jak już pisałem, Artysta stracił większość z dzieci, czwarte z kolei - Tytus
dożył czasu nastoletniego, lecz i on nie przeżył ojca. 
Oto kilka z portretów syna:








Są portrety, do których mam szczególny sentyment - dwa pierwsze przedstawiają 
Polaków... 1. Jeźdźca polskiego - Lisowczyka, najemnika, 2. człowieka w stroju 
polskim (czy był Polakiem, czy też nie, nie wiadomo), 3. portret wieloletniego 
przyjaciela artysty - z którym się wielokrotnie, nawzajem portretowali, 
często przebierając się w niezwykłe stroje..., 
a ostatnia praca, to portret starego Żyda - obraz szczególny, niezwykły...












A teraz nieco scen rodzajowych, portretów bardziej metaforycznych, lub
jakby studyjnych, eksperymentalnych - a także aktów, scen z grubsza, 
rodzajowych... 

Nie będę tych prac szczególnie komentował..., niech przemawiają same z siebie...





















Drobna uwaga - jesteśmy przyzwyczajeni, że obrazy w sieci
powinny oddawać realny koloryt i światłocień, ale..., czasem...,
można mieć poważne wątpliwości:





Martwe natury jako takie, to nader rzadki temat w twórczości Rembrandta,
Jednak jest cykl, który można tak nazwać i jest to ten moment, gdy nazwa ta...
martwa natura - bardzo pasuje do przedstawienia... 







Chyba najbardziej znanym obrazem Rembrandta, w połowie drogi między
sceną o charakterze rodzajowym, metaforycznym, historycznym 
i portretowym, jest...



Jest to jeden z tych obrazów, które nie podobały się odbiorcom..., bowiem 
najważniejsi ludzie nie są szczególnie wyróżnieni, zaś niemal fabularny charakter
przedstawienia zdaje się sugerować, że artysta wykorzystał portret zbiorowy
jako pretekst do własnych poszukiwań stricte artystycznych. 
Choć są oczywiście i inne teorie, czasem nawet tak skomplikowane 
i przedziwne, że przypominają..., powieści fantastyczno / popularno / naukowe 
Dana Browna.

A teraz wybór prac o tematyce religijnej i alegorycznej - tu w pełni widać, 
że artysta nie ograniczał się do przedstawiania świata - a szczególnie 
światłocieni - w sposób czysto realistyczny...   
Myślę zresztą, że światło (jasne akcenty budujące iluzję światła),
 w ogóle - jako środek techniczny, dla Rembrandta był nośnikiem treści
"duchowych" - metaforycznych, mistycznych, czy wprost - teologicznych:












Przy okazji ponownie dwie reprodukcje jednego obrazu, które każą być bardzo 
ostrożnym, wobec oceny dzieł..., przez internet...





Prawda, że spora różnica barw dzieli powyższe reprodukcje? 

Ale pójdźmy dalej... 



















 



























Ostatni "dział" dzieł artysty, jaki dziś pokażę, to pejzaże...



















Koniec, a zarazem...

C.D.N.