środa, 30 kwietnia 2014

Eseje / Cz. 3 - Upadek.



Cząstka dziedzictwa antycznej Grecji, kto wie, czy nie najpłodniejszego 
spośród narodów starożytności... Narodu o historii pełnej baśniowych opowieści,
których autorzy nie stronili od splatania legend z faktami, często okraszając je, 
wielo-wymiarowymi morałami.

Poeci greccy sławni są mimo upływu tysiącleci, sławni jak rzadko który współczesny
celebryta, za to, że tworzyli dzieła zdumiewająco dojrzałe, zaprzeczające przy tym
wielu mitom współczesnym, np., teorii liniowego postępu w kulturze i sztuce… (…).

Starożytna Grecja - kraina legend - o ludziach wybitnego umysłu, ducha lub
niespożytej odwagi, herosów z gatunku homo sapiens, stających co i rusz w obliczu
istot wyższych - np., bogów. Bogowie greccy też są z jednej strony niezwykli, 
z drugiej nieco naiwni, tacy…, muskularni tyrani, wykorzystujący przyrodzone im
przewagi - zarówno by rządzić, bawić się słabszymi, jak i kochliwi, uprawiający seks
na prawo i lewo, płodzący całkiem sporą trzódkę pół-bogów...

Spróbujmy na chwilę - zaprawdę wyobrazić sobie - boginki domagające się adoracji
śmiertelnych, czy wręcz osądów młodzieńców - w stylu: „powiedz przecie, kto jest
najpiękniejszy w świecie”...

Starożytna Grecja..., kraina, w której po raz pierwszy człowiek został wyniesiony 
do rangi wizerunku podobnego bogom i nie, jak w Egipcie, na chwilę, jedno
pokolenie, jako "wypadek przy pracy" w skali cywilizacji..., oj nie.
Ba, nierzadko przecież człowiek zwykły, śmiertelny, miał być bogów owych kochankiem / 
kochanką, a z związków rodziły się "mieszańce", na pozór tyko
ludzkie...
Człowiek, śmiertelnik, sam w sobie mógł zdobyć sławę niemal równą swym 
bogom, czy to w wojnach, czy w zawodach sportowych, którym również Grecy nadali, po raz pierwszy w dziejach, wartość nadrzędną nawet nad obyczajem religijnym... 
Lecz żyli tam - budując wiekopomną moc swego kraju - i genialni artyści, wspomnijmy choćby twórcę Kolosa z Rodos !
Architekci ( Akropol ! ).
Nieprawdopodobnie dojrzali w swych teoriach naukowcy i filozofowie - jak choćby:
Tales z Miletu, Anaksymander z Miletu - mniej znany od Talesa, a dużo wcześniejszy niż nasz Darwin - ewolucjonista - twórca idei, iż życie wyszło z wody…, Parmenides
z Elei - twórca metody analitycznej zwanej do dziś Dedukcją, Hekatajos z Miletu 
- pierwszy realny podróżnik i odkrywca - protoplasta geografów i etnografów współczesności…, Euklides - twórca podstaw matematyki, których uczymy się do
dziś, Demokryt z Abdery - głosił, iż świat zbudowany jest z atomów ( ! ), Pitagoras, Hipokrates, Sokrates, Arystoteles, Platon, Archimedes…, długo, jakże długo jeszcze można by wymieniać.

Starożytna Grecja, kraina, która zrodziła tak wielu geniuszy

My, potomkowie barbarzyńców ze Wschodu i Północy - którzy przed tysiącami lat,
gdy Grecja kwitła - żyli w ziemno-drewnianych gródkach, walczyli krzemiennymi ostrzami o skrawki ziemi, szukali żywności w puszczy..., i częściej wojowali 
z niedźwiedziami, turami, niż z innymi nacjami…, powinniśmy być z siebie dumni, 
jak i inne narody. Ale...

Choć Grecy ostatecznie ulegli silniejszym, ich kultura, paradoksalnie, dogłębnie zapłodniła i myśl przyszłości narodu najeźdźców. 

W każdym razie, dzięki Rzymianom, samozwańczo zwącym się onegdaj jedyną słuszną Cywilizacją, znamy pewną część dziedzictwa Grecji...
Gdy Starożytni Rzymianie w końcu oddali pałeczkę rządów innym nacjom, schedę starożytnych geniuszy przejęli…, kto?
W sporem mierze, także i nasi przodkowie.
Zatem, choć nasi praprzodkowie sprzed 2-3 tys. lat w niczym nie przypominali Starożytnych Greków..., my też w końcu stworzyliśmy świat warty Uwagi.
Ba, tworząc własne światy i kultury, nie tylko czytamy dawne pisma, badamy pozostałości przyrządów, świątyń i artefaktów sztuki - lecz również wiele z mitów 
i idei Starożytnych próbujemy wciąż reinterpretować, czasem nawet wzbogacać, 
a zawsze odświeżać.
Wracamy do nich, badamy je i mierzymy się z nimi w literaturze, sztuce, 
w przetrwaniu idei olimpiad i ogólnie - zawodów sportowych...
Znacząco poszerzyliśmy dziedzictwo ludzkości w sztuce, technice, a i wiedzę we wszelkich dziedzinach nauki…
W czasach nowożytnych także żyło i żyje wielu geniuszy, choć nie jestem pewien, 
czy tak wielu, byśmy wypadli porównywalnie lepiej ( w skali czasu i statystyki )...

Jednym z najlepszych przykładów trwania i reinterpretacji starożytnych mitów jest popularność opowieści - o pierwszym podniebnym zwycięstwie rozumu i wyobraźni 
- nad prawami natury.
Pierwszy lot w przestworzach - z punktu widzenia współczesnej nauki - jest czystą
fikcją. Przynajmniej, jeśli przytaczać mitologiczne „fakty” i bezrefleksyjnie poddawać
je badaniu współczesnych zwolenników prostej analizy szkiełka i oka.
Lecz przecież i opowieść o Troi uważano za bajędę poprzez to, co w tej opowieści było nadnaturalne, a jednak Troja istniała i rzeczywiście gwałtownie upadła…
Tak, czasem trzeba spojrzeć na mit bez lupy, tak jak od obrazu trzeba czasem odejść
o kilka kroków, uważnie się przyjrzeć z odpowiedniej perspektywy, pomyśleć…
Nie trzeba brać zapisków artystów..., zbyt dosłownie, bezrefleksyjnie, nie trzeba analizować 
ich tak, jakby były, czy nawet pretendowały do miana czystej historiografii przeszłości.
Nie ma większego sensu w analizie sztuki jako zapisu zjawisk - które same w sobie były poddane granicom wyobraźni nosicieli mitu - dziesiątków pokoleń, które pieszo i na pokładach okrętów przemierzały świat…
Mnie osobiście, od lat, od początku obcowania z bohaterami tej opowieści, zdumiewa, że lot, osiągnięcie samo w sobie arcy-wybitne, w naszej kulturze, przedziwnym zrządzeniem losu, nie stał się najpopularniejszym aspektem mitu - a wręcz odwrotnie 
- stał się nim…, upadek.

Ikar, głuchy na wszelkie rady, bynajmniej, nie z powodu wady słuchu, lecz młodzieńczej buty. 
Buty, arogancji - nie odwagi - jaką wielu chciałoby mu przypisać.
Odwagę mierzy się skalą problemu, z którym człowiek się mierzy.
Ikar nie mierzył się z niczym, jego zadaniem było tylko słuchać, naśladować i przeżyć.
Zginął, bo przecenił swoją rolę, swoje możliwości, bo zachłysnął się nie swoim pomysłem,
nie swoją zasługą.
Ikar, to ten, który spadł, zaledwie..., syn Geniusza.

Opowieść, a właściwie śmierć syna Dedala, zainspirowała ( m.in. ), jednego z największych
mistrzów malarstwa: Pitera Breughla Starszego.
Jego dzieło pochodzi z okresu, gdy powrócił z kilkuletniej podróży do Włoch.
Choć Breughel nie naśladował nigdy stylistyki „typowego” malarstwa włoskiego, wydaje mi się,
że trudno zaprzeczyć wpływom podróży do Italii, na powstanie obrazu pt. „ Upadek Ikara”.

 
























Obraz namalowany został między rokiem 1555, a 1560, możliwe nawet, że praca nad nim faktycznie
trwała pięć lat - nie byłoby to z pewnością niczym szczególnie dziwnym - biorąc pod uwagę choćby
tylko typową złożoność ówczesnej technologii. Kompozycja tego dzieła nie odbiega od innych
przedstawień Autora, konstruowanych w formie rozległego pejzażu. Jednak ówczesne i współczesne
rozumienie pejzażu więcej dzieli, niż łączy. Przede wszystkim, nie było wówczas konieczności
trzymania się iluzji konkretnego miejsca, przesadnego realizmu w przedstawianiu postaci ludzkiej,
czy trzymania się określonych ram czasowych. O konstrukcji obrazu raczej rzadko decydowało
chwilowe natchnienie, zachwyt ładnym miejscem. 
Najwyższą wartość często gęsto miały przemyślenia autora, metafory i wyobrażenia mające oddać
Jego wizję, myśli i artystyczne cele.
Obraz jest więc wynikową przemyśleń i wniosków malarza, a motyw ma znaczenie podrzędne,
jest środkiem, zaledwie nośnikiem realnych wartości - treści.

O czym zatem Autor opowiada...?
Zacznę jak należy, od opisu poszczególnych kształtów wypełniających przestrzeń obrazu.
Rozległa panorama ogromnej, morskiej zatoki, rozświetlona promieniami zachodzącego słońca.
Pierwszy plan wypełnia ląd, jakby wzgórze schodzące ku wodom. Ląd opada ku prawej, z lewej
sięgając wysoko, niemal do 2/3 wysokości płótna. Rozwiązanie, które pozwoliło autorowi
wyczarować dla naszych zmysłów iluzję wielkiej głębi..., odległego ramienia nadmorskiej zatoki.
Gdy pierwszy plan pozostaje w cieniu, tam "daleko" wszystko wręcz roztapia się w słonecznym
blasku. Odległe ramię zatoki, opadając w kierunku morza, kończy się wizją dużego,
portowego miasta.
Morze aż do prawej krawędzi płótna, pełne jest różnej wielkości wysepek i skał.
Woda kołysze wiele większych i mniejszych łodzi i okrętów - niektóre odlegle - są jak obłoczki
o trójkątnym kształcie. Jeden okręt ukazany jest na tyle blisko, że zauważyć można szczegóły
budowy, takielunek, czy maleńkie figurki żeglarzy. Statek kieruje się ku linii horyzontu, a zapewne
i dalej, ku ledwo co muśniętym przez Europejczyków, nieznanym ziemiom.
Droga żeglarzy nie jest ani łatwa, ani bezpieczna czy pewna, istnieje spore ryzyko,
że jedynym lądem, który uda im się obejrzeć z bliska u kresu podróży, będzie morskie dno... 
Czemu tylu podróżników w dziejach ludzkości, podejmuje ryzyko dalekich eskapad w nieznane? 
Może tkwi w nich, ukryty głęboko na dnie duszy, pierwiastek tego samego geniuszu, który sławi mit
pierwszego lotu w przestworzach i pierwszej katastrofy, zakończonej w nieprzebytych głębinach?
Bliżej pierwszego planu, na brzegu ( z prawej ), widzimy siedzącego wędkarza.
Zajęty swym hobby, nie zwraca na nic uwagi.
Zarzuca właśnie kijek z sznurkiem i hakiem uczynionym zapewne z rozklepanego gwoździa…,
narzędzie jakże prymitywne, a zarazem podobne wyrafinowanym, współczesnym wędkom.
Obok niego kubek, co zawiera? Robaki, a może coś na rozgrzewkę?
Bliżej widzimy pasterza - stoi oparty na kiju i patrzy w niebo - obok pies i stadko owiec, czarnych
i białych ( białych jest, jak zwykle..., więcej ). I w końcu, najbliżej widza rolnik - oracz.
Pracuje właśnie, kierując koniem ciągnącym plug. Jest tak skupiony na swej niełatwej pracy,
że nie zauważyłby nas nawet, gdybyśmy mogli realnie zjawić się tam i obserwować jego trud.
Podobnie, jak wieloplanowy jest pejzaż, różnorodne są zajęcia wypełniających go postaci.
Niemniej nie można nie zauważyć, że każda z postaci, każde z zajęć, istnieje jakby w swoim
własnym małym świcie, ograniczonym do określonych zadań lub przyjemności, do ram określonych
wyborami i koniecznościami dnia codziennego.
Nie dotyczy to tylko tytułowego Ikara, który tonie właśnie.
Maleńki w skali obrazu rozprysk wody, blisko prawego, dolnego rogu obrazu, pomiędzy okrętem,
a łowiącym rybki wędkarzem. Widzimy nogi, jedno ramię, i parę opadających, białych piór.
Upadek z wysoka, nieodwołalna, szybka śmierć.
Zanim przejdę dalej, wrócić muszę na chwilę do opisu pejzażu, do cech wyróżniających ten obraz,
sugerujących - może bardziej niż symbolika - jakie były źródła motywacji twórcy.
Gama barw, rzecz w malarstwie nie do pominięcia. Nie ma chyba innego obrazu Pitera Breughla
w barach tak chłodnych, jasnych, zielonkawych miejscami i ciepłych zarazem, lecz w większości
szafirowo-perłowych, jakże obcych zimnym i mglistym krainom północnej Europy.
Tradycyjny, ciepły podkład najbardziej przenika u dołu obrazu, na pierwszym planie.
Ląd stworzony delikatnymi laserunkami, lub drobnymi plamkami farby, muśnięciami końcówki
okrągłego pędzelka.
Cienie z czerni i zielenie uzyskane z mieszaniny żółcieni, czerni i bieli, być może z niewielką
domieszką drogiej podówczas ultramaryny.
Czasem sama biel, lub silnie rozbielona ochra.
Morze o barwie szmaragdu, ułożonego na matowej powierzchni obrusu.
Perłowe barwy odległych części lądu,stworzone z subtelnych, cieniutkich warstw najpierw
owej złożonej zieleni, potem żółcieni i bieli.
Niebo, to warstwowo nakładana, zmieszana z bielą ultramaryna, przez biel delikatnie przebija żółcień,
niestety nie zawsze widoczna na reprodukcjach. Jedyny silny akcent barwny obrazu, to cynobrowa
koszula oracza. Barwy te zbliżają Breughla do dzieł twórców włoskich, barwy właśnie, bardziej niż
inne cechy formy ( i treści ).
Być może jest to nawet drobna wskazówka, jak odczytywać obraz.
Jak interpretować breughlowskie nastawienie do morału zawartego w starożytnym micie?
Ikar tonie właśnie, czy był tam ktoś zdolny go ocalić?
Jego ojciec wszak, jeśli na moment przyznać tej historii miano faktu z odległej przeszłości,
Dedal leciał na prymitywnych, niesterownych skrzydłach i nie mógł zawrócić, wylądować i przeżyć.
Nie może tego faktu zmienić żadna poetyczna retoryka, Ernest Bryll mylił się, Dedal był geniuszem,
a nie wszechmocnym Bogiem, mit i tak wyprzedza rzeczywistość.

Ojciec i syn lecieli na skrzydłach greckiej wyobraźni, wyobraźni przyznającej laury tym,
którzy mierzyli się z naturą i bogami, zwyciężając lub ginąc w chwale walki do końca, walki.
Patos, którym przyozdobiona byłaby bezsensowna śmierć ojca Ikara ratując go, popełniającego
oczywiste samobójstwo, nie pasuje do Starożytnych.
Patosu tego nie brakło jednak w tragedii i znoju czasów światowych wojen, najgorszego
„wynalazku” Nowożytnych.
Pejzaż wypełniony wizerunkami życia, zarazem obraz z jednym nieboszczykiem.
Przedziwna, skrócona kompozycja sprawia, że patrzymy na wszystko z góry, jakby z lotu ptaka.
Lecz przecież Ikar nie jest głównym bohaterem dzieła - popatrzmy - jakże znikomy fragment obrazu
przeznaczony jest na miejsce jego upadku. Upadku z wysokich sfer, gdzie słońce przygrzewa mocniej,
a może i wyższych jeszcze, gdzie panuje mróz odbierający mięśniom siłę. Upadek z bardzo wysoka.
Wyobraźmy sobie gwizd niemiłosiernie rzadkiego powietrza w uszach, oczy szeroko otwarte,
bezsensowne wymachy rąk i nóg. 
Czy Ikar miał czas, by rozsądnie pomyśleć, by pożałować beztroski? 
Nie sądzę, raczej przemknęły mu tylko przed oczyma setki wspomnień.
Uderzenia nie poczuł raczej, jego śmierć nadeszła, mimo wszystko, niespodziewanie
i była szybka, jak zgon pilota zestrzelonego w boju samolotu, którego spadochron
zawiódł. Nie upadł daleko od brzegu, niewiele brakowało by jednak przeżył,
lub by jego ojciec znał miejsce tragedii i mógł w przyszłości dokonać pochówku.
Ikar tonie, a reszta świata?

Nic się nie stało, świat nie zatrząsł się w posadach, nie runęły ramy realności.
Chłop orze, wędkarz łowi rybki, pasterz patrzy w niebo, marynarze na okręcie pną
się po masztach. Tak było całe pokolenia przed i będzie potem.
Prawa natury można nagiąć i przeżyć, acz to drugie zawsze jest trudniejsze.
Przeżywa zazwyczaj nie tyle silny i młody, ale nade wszystko rozsądny, myślący człowiek.
Miarą geniuszu Starożytnych była umiejętność nie tylko przetrwania, ale „przy okazji”,
wnikliwego badania możliwości stworzonych wraz z kosmosem.
Nieustanna ciekawość napędzająca na różne sposoby setki, a może i tysiące ludzi,
odkrywców dalekich krain, lądów, mórz, praw natury i ludzkiego umysłu.

Kim był Ikar, by o nim mówić? 
Maleńki w skali płótna, de facto już martwy. 
To takie…, romantyczne?
Czy to nowożytna, narastająca wbrew rozsądkowi i logice romantyka przedwczesnej śmierci
młodych? Może epatowanie ich - czasem jednie pozornie tragicznym losem -  nie pozwalającym
im spełnić marzeń i „rozwinąć skrzydeł?
Młody Werter popełnia samobójstwo z miłości, ale cóż z tym etosem wspólnego ma...,
Ikar?
Wielu młodych zginęło w walce, o którą się nie prosili, w wirze przemocy ogarniającej nasz świat,
co jednak łączy ich zarówno z Werterem, jaki i synem Dedala?
Wbrew pozorom, Nic. W każdym razie nic ważnego.
Wydawałoby się, że w jakimś tam, odległym sensie, zrozumiała jest chęć ogrzania się w promieniach
mitu, ale jakże dziwne, nadawać sens czemuś, co sensu nie ma…
Ikar nie poleciał sam, sam, być może, mógłby tylko o tym marzyć! 
Po co przedstawiać realny heroizm i wielkie tragedie historii w blasku mitu o młodzieńcu,
który tym tylko zasłynął, że spadł i zginął w odmętach?
Czy to tylko przeinaczenie, będące wyrazem tendencji do gloryfikowania uczuć ponad wartością
umysłu; wolności pojmowanej subiektywnie, ponad obowiązkami i normami społecznymi? 
Popełniać błędy unikając odpowiedzialności, przekraczać prawa i granice, bezkarnie, bezpiecznie, 
dla samego tylko buntu przeciw obowiązującym regułom? 
By żaden już Ikar, nie był „skrzywdzony” przez „okrutny” świat?
Żyć w świecie, w którym nie liczą się błędy, to odwieczne marzenie, lecz też nierealna utopia,
bo gdzie nie ma praw, gdzie zbraknie barier do przekraczania, nie będzie już miejsca dla radości życia,
straci ono swój wyrazisty smak, smak wolności...
Ikar to ten, który spadł, zginął marnie, jego śmierć, taka maleńka w skali płótna..., tak mało znacząca,
trudna do wypatrzenia już z odległości paru metrów. Czemu Breughel sięgnął po taki zabieg?
Poszukam odpowiedzi w innych dziełach Mistrza, weźmy na przykład, „Samobójstwo Saula”:
 
























Spójrzmy, jak mały jest obszar wyznaczony dla wizji śmierci króla Saula.
Jak podobne są w tym rozwiązaniu oba dzieła. Analogiczny jest też moment historii wybrany przez
autora: Saul ginie właśnie, nabity na swój miecz.
Co mówi Pismo?
Saul przegrał wojnę bo przypisał sobie nie własną zasługę cudu, sytuacji niezwykłej - nielicznego 
ludu - co i rusz wygrywającego z przeważającymi siłami wroga.
Jeśli wolno nazwać w ten sposób jakąkolwiek śmierć, można rzec, że Saul zginął na skutek...,
całkowicie suwerennych wyborów.
Miał ten pierwszy żydowski król i mądrych doradców i poparcie Mistrza swego ludu ( Boga )
i wybór, prawda, że nie najłatwiejszy. Wielkie perspektywy upajają, nawet wówczas, gdy są nam
podarowane przez kogoś innego, większego, mądrzejszego. Z wielkich perspektyw ukazanych nam
ręką Mistrza ( kim by nie był ) ciężko zrezygnować, zwłaszcza, gdy skłonni jesteśmy do uznawania,
że skoro ktoś je przed nami roztacza, widać, sami jesteśmy wyjątkowi, tak bardzo, że nie trzeba nam
ogłady wynikłej z cichej nauki, lub / i lat ciężkiej pracy nad sobą...
Złudzenia..., ileż razy im ulegaliśmy...
A gdy ulegamy, przepełnia nas wówczas niezasłużona duma, ułuda własnej wielkości,
a jedyną granicą do przekroczenia wydaje się brak posłuchu dla kolejnych rad osób
realnie dobrych, lepszych. Najgorzej jednak, gdy rady zbyt trudne, na podobieństwo
zasiewu, trafiają na grunt nieurodzajny, osób z gruntu i do imentu lekkomyślnych,
głupich, i / lub aroganckich, czasem nawet tylko dlatego, że mogą się zwać uczniami
lub synami ludzi wielkich...
Cóż, w takich przypadkach z czasem tylko narasta ryzyko, że obdarowany przestanie słuchać,
zacznie przyjmować, że sam sobie poradzi, lecz nie czyni rozsądnie, nie, chce od razu skakać
na głęboką wodę, w odmęt.
Czasem się udaje, ale ów nie zrozumie, że to tylko szczęście i skakać będzie dalej…
Najprawdopodobniej, prędzej czy później zginie, lub sobie coś pogruchocze, nieważne,
nogi, kręgosłup, czy psychikę. 
A Saul, jaki błąd popełnił? 
Nie posłuchał jednej z rad, przecenił swój udział w poprzednich zwycięstwach. 
Kapłani żądali: zdejmij z głowy królewski laur, oddaj władzę Dawidowi, zwycięzcy Goliata... 
Ale Saul już wierzył, że jest królem nie z czyjejś łaski, a poprzez własne zasługi i mądrość. 
Spróbował działać sam. 
Co osiągnął? 
Przegrał bitwę, wygubił swoich żołnierzy, wydał lud na pastwę wroga.
Mówi się, że Bóg go pokarał, lecz ja myślę, że po prostu nie pomógł, pozwolił działać wedle woli.
Saul popełnia właśnie samobójstwo, akt bezsilnej rozpaczy. Utrącił w bitwie nie tylko sławę
zwycięzcy i władzę, lecz nawet wybór rodzaju śmierci, jakiejkolwiek, która pozwoliłaby
mu zachować honor. Tracąc życie z własnej ręki, traci też szansę na zbawienie, nie zapewnia
sobie nawet gwarancji uszanowania śmiertelnych szczątków, czy pośmiertnej sławy w legendach
własnego plemienia. Przeszedł wprawdzie do historii, ale cóż to za pamięć, w postaci Przestrogi.
Czemu Breughel ukazuje tą właśnie chwilę?
Wszystko przedstawione z dystansu, jak gdyby z jakiegoś odległego wzgórza, lub z lotu ptaka,
z perspektywy czasu i przestrzeni. Ludzie są maleńcy w skali obrazu. Saul i jego syn, a rycerze
wroga podobni niepowstrzymanej fali powodzi, wszyscy wydają się nieodzowną cząstką krajobrazu,
nieodzowną, jak część Bożego planu, Ładu, lub np., cykliczne wylewy Nilu, zjawiska przerastające
nas, wobec których jesteśmy mali, znikomi tym bardziej, im więcej popełniamy błędów.
Gdy ginie Saul, natura rzeczy nie ulega diametralnej zmianie, realność nie gubi swej formy, ginie
tylko jeszcze jeden arogancki człowiek.
Breughel maluje ludzi malutkimi w skali dzieła, ale oni nie są mało znaczący, nie o to chodzi. 
Skala jest jednym z nośników treści - dopiero we właściwej skali rzeczy nabierają określonego sensu.

"Upadek Ikara" - Ikar tonie właśnie i będzie tak tonął przez wieki, póki istnieje ten piękny obraz.
Ikar, syn Dedala, syn tego, któremu się powiodło, który, choć nieobecny w obrazie dosłownie, 
jednak przecież musiał być w pobliżu.
Na kogo patrzy pasterz?
Czemu Dedala nie ma w kadrze, przecież nie dlatego, by Breughel bał się stosować środki
metaforyczne, czy wręcz wprost fantastyczne...
Czemu Dedala nie ma w obrazie?
Gdzie on jest?
W powietrzu nad pasterzem, a może…, a może stoi tam, na wzgórzu, gdzie doleciał już 
i tylko bezradnie patrzy na śmierć syna, konstatując to, co Breughel - że drobnych, choć przecież
realnych dramatów nikt nie dostrzega, a szczególnie nikt nie chce pamiętać tych, którzy odeszli
bezsensownie, bezpłodnie, bezpotomnie, bez osiągnięć sławiących ich imię...
Jest jednak i inna- a możliwa całkiem, ba prawdopodobna odpowiedź - ale by ją przedstawić,
zadać muszę jeszcze troszkę pytań…

Kim jest dla nas autor tego dzieła? Kim uczynił nas? Kimże my jesteśmy, lecimy na skrzydłach
wyobraźni i marzeń, czy może patrzymy na świat z krótkiej perspektywy codziennego znoju?
Czy dostrzegamy dziesiątki odcieni traw, bogactwo przyrody wokół nas, czy inspirujemy się
niepowtarzalnym kształtem każdej z chmur, potrafimy cieszyć się drobnostkami i wzruszać
tym, co wzniosłe?
Czy też trawa jest dla nas jednostajnie zielona, drzewo brązowe, chmura biało-szara?
Czy realizując się w tym naszym krótkim życiu, możemy powiedzieć, że nasze losy znaczy
pasmo samo-rozwoju, postępu? Czy odkryliśmy coś, albo wpadliśmy na jakiś oryginalny pomysł?
Czy też..., zaliczamy przede wszystkim upadki, upadki, które jakże dołująco, nie obchodzą nikogo, 
nawet ludzi tuż obok?
Co jest najważniejszą cechą artysty - wiedza, świadomość i wyobraźnia, a może pieniądz,
który przyciąga i łudzi?

Kim był zatem Breughel, malując ten obraz?
Kim pozwala być nam, gdy stoimy przed „Upadkiem Ikara” patrząc weń, jak w magiczne lustro?
Cóż, wiele zależy od odpowiedzi na powyższe pytania...

Zatem, kim się czujesz odbiorco, kim mógł się czuć Autor?
[ Dedalem / Ikarem – podkreślić wybrane ].

A jeśli nie znajdujesz jasnej odpowiedzi, pamiętaj, odbiorco, czytelniku, są jeszcze - marynarze,
wędkarz, pasterz i rolnik..., ludzie "zwykli", oni też są ważni, na pewno istotniejsi niż..., Ikar.
Ikar tylko spadł, w pamięci naszej przetrwał czystym przypadkiem, lub by nadać realnej historii
ułudę mitu - historii z nieodzownym morałem. 
Tak czy inaczej - historia, mit, legendy i baśnie - sławią wielkich, geniuszy, zdobywców, wodzów
i odkrywców - najmniejsi mają czasem tyle szczęścia, że zapisują się obok nich.
Obok, nigdy w pierwszym rzędzie.
Za to człowiek "zwykły" często się w mitach i baśniach pojawia, bo "zwykłość" zazwyczaj,
bynajmniej nie jest zwyczajna, a i często bywa, prowadzi, lub może prowadzić..., ku wielkości
i najważniejszej roli w baśni, lub micie, a czasem nawet, w historii.

Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz