czwartek, 19 listopada 2015

J. A. Watteau..., flirt i melancholia.

J. A. Watteau, wybitny francuski artysta malarz z XVIII wieku. 

Osiemnastowiecznej Francji, czasu kojarzonego z lekkimi i pełnymi erotyzmu 
kompozycjami F. Bouchera, lub bardziej swobodnymi w malarskim geście, acz
także lekkimi w treści obrazami J. H. Fragornada, z mistrzami scen historycznych, 
martwej natury, wnętrz, portretów, pejzaży, niemal wszystkich tematyk, które 
współcześnie nazywamy tradycyjnymi.  

Watteau (1684 - 1721), żył nieco wcześniej, niż wspomniani wyżej Fragonard 
czy Boucher, a jego obrazy, choć mniej frywolne, tchną w przestrzenie czasu
klimatem bajkowych barw i treści pełnych poetycznego nastroju, nadającego 
codziennym zajęciom i zabawom możnych, cechy wizji transcendentnych, ponadczasowych.  
Watteau raczej rzadko nawiązywał do mitologii, dbał o szczegóły oddania 
twarzy, strojów i różnorodnych dodatków ze swojej epoki, niemniej w jego 
obrazach zdaje się chodzić o prawdy dotyczące psychiki, ducha, emocji, często relacji między atawizmami i dążeniami przynależnymi wyłącznie ludziom.
Co więcej, w tamtym czasie - tylko niektórym warstwom społecznym - bo tylko 
możni mogli sobie pozwolić na flirt przeobrażony w subtelną i wykwintną, 
na poły teatralną grę pozorów. 

W poprzednim tekście o twórczości Watteau - opisywałem wrażenia na temat obrazu
wyjątkowego nawet w skali twórczości artysty - poetycko i nierozerwalnie wiążącego 
w jedno realia i mit..., dwa światy - wywodzącej się z antyku bajki o wyspie wolnej 
i wiecznej miłości, oraz czasów francuskiej codzienności, postawionej w obliczu cudu
- nie tyle religijnego, co właśnie bajkowego, czy, może lepiej powiedzieć - utopijnego?

Tym razem opiszę obrazy mniej alegoryczne, acz bynajmniej nie mniej interesujące. 
Tym, co je wyróżnia szczególnie jest też brak odwołań do świata baśni, brak ułudy,
tak przecież popularnej wśród ówczesnych elit. 

Zacznę od obrazu, którego popularny tytuł raczej mnie denerwuje potworną wręcz 
powierzchownością spojrzenia na obrazy Watteau...

Ach, pozwolę sobie jeszcze, na "krótką" dygresję - Watteau
 rzadko nadawał swoim
obrazom tytuły - a biorąc pod uwagę, jak nietrafne i banalne są "tytuły" nadawane 
tym obrazom przez innych ludzi - jeśli zdecydujecie się kiedyś nie nadawać tytułu 
swoim pracom - trzeba nieodzownie zaznaczyć, że obraz nie ma tytułu i nie chcecie, 
wyraźnie sprzeciwiacie się - by go mimo wszystko nadawano.

No dobrze, wracam do tematu - obraz nr. 1 na dziś - "Nadąsana"...
 

Tak, wiem, gdy przeczytacie tytuł, spojrzycie potem na obraz, aha, wszystko jasne, 
idę dalej, prawda?
Uroda tej pani, jej ciemny ubiór i dziwna poza nie pociąga nas, nie w XXI wieku, 
zatem, łatwiej jest przyjąć, OK., nadąsane babsko siedzi na murku, nic ciekawego.

Ale! 

Proszę dać mi parę minut, bym mógł was przekonać, że nic bardziej mylnego! 

Zacznijmy od tego, że obraz nie opowiada, bynajmniej, o nadąsanej pannicy 
siedzącej na murku.

Spójrzmy zatem raz jeszcze, uważniej - co widzimy?

Dwoje ludzi na pierwszym planie, oboje odziani w stroje z epoki.
Pan na murku półleży, pani siedzi na skraju. 
W oddali oniryczny, delikatny pejzaż - malowany tak, by nie dominował 
nad postaciami - zatem jasne - w języku malarskim - liczy się tu tylko ta para.

Oto historia z życia wzięta - flirt, raczej udany, choć ewidentnie jeszcze, 
nie skonsumowany.

Pan półleży, swobodna poza, wzrok skierowany w górę, na panią. Gest dłoni opartej 
o murek wskazuje, na snutą - sugestywną opowieść, zapewne pełną aluzji 
i komplementów. Jest na tej opowieści bardzo skupiony - paluchami przebiera nieświadomie, kciuk napina ku górze, małe palce zagina, inne prostuje... Drugą dłoń, zapewne, by nie gestykulować zbyt żywo, schował za pazuchę.
Pani..., spora tusza, pyzata buzia - nie są "typowe" dla powszechnej mody 
na umięśnione, niemalże kościste twarze i ciała współczesności, oj nie. 
Niemniej wedle panujących ówcześnie mód pani owa jest wręcz pięknością.
Ciemny ubiór mógł mieć rozliczne znaczenia, lecz sądząc z tego, jak subtelnie Watteau
 dobierał barwy, może on sugerować niedostępność, skromność, ogólnie, zniechęcać 
do flirtu, acz..., tylko pozornie. 
Owszem - poza kobiety zdaje się być równie ostrożną i zdystansowaną jak ubiór,
jednak... Twarz jej zwrócona jest tak, że może na pana nie patrzy, ale najwyraźniej
uważnie słucha. Siedzi sztywno, w napiętej pozycji, jak już pisałem w poprzednim
eseju, poza to typu - ulec, czy uciec, oto jest pytanie... 
Napięcie emocjonalne podkreśla wyraźnie gest dłoni - zaciśniętej mocno na sukni, 
tak, że się ona cała marszczy, tak, że aż wystaje spod niej czubek pantofelka.
Dla nas dziś rzecz niezrozumiała, dawniej, o, to, jak by się dziś pięknej kobiecie 
na plaży ramiączko stanika zsunęło o cal za nisko.

Tak, tej pani tak daleko do "nadąsania", jak mnie do szacunku wobec umiejętności obserwacji osobnika, który taki tytuł wymyślił... (...). 

O nie, ona przeżywa szaloną rozterkę, pozornie obojętna, acz w komplecie z resztą 
"drobiazgów", także pąsowe rumieńce nie wydają się być jedynie formą makijażu...

Mógłbym pisać więcej, snuć przypuszczenia, ale, po co...? Resztę niech nam dopowie 
obraz...

Drugim z obrazów, który chciałbym przedstawić..., a nie, nie będę pisał jaki ma tytuł, 
nie, bowiem znalazłem co najmniej trzy - widać radosna twórczość trwa nadal..., zatem:


To miniatura - jak na miniaturę jednak - wcale dokładna i pełna szczegółów.

Pejzaż podobne jak wyżej - nie dominuje, jest tylko tłem.

Tym razem widzimy 4 osoby. 

Postacią główną wydaje się odziany na czerwono pan z gitarą - czy jak tam podówczas zwano jej odpowiedniki - odgrywający właśnie mini koncert dla pań.
Dalej, bliżej krańca obrazu siedzą sobie wygodnie dwie panie. 
W końcu, za i nad nimi, w cieniu drzewa, widzimy jeszcze jednego mężczyznę, 
zawiniętego po szyję w płaszcz.
Zdawałoby się, że rozumiemy tę scenę, oto gość w czerwonym ubranku flirtuje 
z paniami, albo z jedną z pań, gdy druga to przyjaciółka - przyzwoitka, a pan 
z tyłu może żałuje, że nie gra, albo zazdrości...
Niemniej równie dobrze - pan zakutany w płaszcz może być pierwszoplanową 
postacią - pierwszoplanową w treści, choć nie w kompozycji. 
Jak to, co też wygaduję?
Cóż, całkiem nierzadko wynajmowano muzyków, by muzyką i śpiewem nadali "wiadomość", oczywiście poetycznie delikatną, uwodzącą - od rzeczywistego 
zalotnika. W końcu nie każdy ma talent, niektórzy mają za to pomysły i kasę...
Mamy zatem dwie, pozornie sprzeczne teorie na temat wydawałoby się, oczywistego 
obrazu.
Jak jest naprawdę? 
Nie wiemy, zwłaszcza, że druga wersja nie wyklucza pierwszej.
Nierzadko bywa i tak, że ktoś, kto ma "za nas" dostarczać informacje, sam 
zbiera laury z jej dostarczenia..., że przyjaciel lub wynajęty pracownik zakochuje 
się nagle w tej, która dla nas stanowi źródło natchnień i..., finał nie zawsze jest
taki, jaki byłby, w ogólnie-ludzkim sensie, sprawiedliwy. 
Być może tak można zrozumieć pozę, narzucenie płaszcza i cokolwiek smutny
wzrok stojącego w cieniu mężczyzny - może obawa, może smutek, zazdrość - w 
każdym razie, na pewno zainteresowanie skierowane ku paniom, po cóż inaczej
stałby tak blisko i wzrok kierował wyraźnie w dół...? 
Gdyby jednak był tylko zalotnikiem nieszczęśliwie zakochanym, jakie odczuwałby 
emocje - do pani, którą wybrał, do człowieka w czerwieni?
Grający stoi dość sztywno, skupiony na grze - to najbardziej nieprzenikniona 
z postaci. Jego mimika i spojrzenie mogą znaczyć wszystko, albo i nic 
(mogą być także, jedynie skupieniem zawodowca). 
Jeśli chodzi o dwie damy - odziana w biel wyraźnie słucha muzyki, siedzi raczej 
usztywniona, jej poza przypomina tę, którą opisywałem nieco wyżej. 
Również gesty dłoni wskazują, że nie jest obojętna wobec pokazu, choć jest to gest 
delikatniejszy, lekko tylko sugerujący napięcie, albo zatem, nie jest to flirt 
a poprzedzający go koncert na zamówienie, albo też choć muzyka "trafia" do uszu, 
pani nie zdecydowała jeszcze, czy da "posłuch" czemukolwiek więcej. 
Druga z kobiet jest bardziej swobodna, rozluźniona, wręcz można by powiedzieć,
taksująca i w swej swobodzie krytyczna, lub co najmniej niewrażliwa na cel koncertu, 
obojętnie przy tym, bezpośredni, czy jedynie wstępny, mający rozluźnić atmosferę.
Tak by się wydawało, acz przecież to ona patrzy na grającego, patrzy, nie odwraca 
głowy w skromnej pozie. 
Co przedstawia zatem powyższy obraz? 
Flirt, jego zapowiedź, koncert na zlecenie, czy rozterki nieszczęśliwie zakochanego 
wobec talentów konkurenta? 
Wszystko na raz?
Jak i wyżej, pozostawiam Państwa z tymi pytaniami i obrazem - sam, na sam...

Wreszcie trzeci, na dzisiaj ostatni obraz Watteau. 
Ten zazwyczaj określany jest, jako "Lekcja miłości", ale choć może nieco trafniejszy 
niż "Nadąsana", nadal wydaje mi się zbyt..., hm, co najmniej, trywialny.


Teoretycznie scena bardzo podobna, być może zresztą inspirowana poprzednio opisaną
miniaturą.
Obraz nieco większy - na co wskazuje choćby liczba szczegółów pejzażu, ilość postaci.
Pejzaż w żywszych barwach, światłocieniu ciepłego, słonecznego dnia. 
Podzielony prawie na pół jasno oświetlonym "gdzieś kiedyś" i głębokim cieniem parku 
lub zagajnika.
Postaci pięć, dwaj panowie, trzy panie, plus posąg nagiej kobiety, być może boginki.
Nagość i swobodna poza posągu to oczywista aluzja do sceny, ale znów, raczej do celu, 
jaki może być skutkiem flirtu. Pan najbardziej z lewej, grający, ma bardzo podobne gesty
dłoni, choć poza jest mniej usztywniona, strój bardziej urozmaicony, twarz jednak, 
równie nieodgadniona.
Zwraca uwagę, jak bardzo wyodrębniony z reszty sceny jest ów grajek. 
Jeśli gra na zamówienie jego muzyka jest ledwie tłem dla sceny, istnieje tylko w pozie 
i geście tej jednej postaci - pozostali nie zwracają nań uwagi.  
Jeśli grający jest zalotnikiem, nie wyszło. 
Między nim, a grupą pozostałych czterech osób leżą kwiaty róży - symbole miłości, mogłyby wskazywać na rolę muzyka, ale znów, niezbyt pozytywnie - wszak spójrzmy 
nieco wyżej - te róże najwyraźniej wypadły z rąk pani odzianej na niebiesko, 
a wypadły, bowiem gra jej nie zajmuje, patrzy z lekkim uśmieszkiem w górę
i do tyłu - na dziewczynę stojącą za nią i nad nią - która na spojrzenie równie 
odpowiada  - mimo, że ręce zajęte ma zrywaniem owoców, zapewne malin, 
również symbolu miłości. 
Z drugiej strony, nie wiemy "co było przedtem", być może kwiaty wypadły pani z rąk 
"dopiero teraz", a przed chwilą wszystkie leżały na jej kolanach gdy skupiona słuchała
gry..., a może maliny zrywane służą odciągnięciu jej uwagi? 
Czemu miało by to służyć? 
Odpowiedzi potencjalnych istnieje wiele. 
Druga pani, bardziej "z przodu", czyta coś, może przegląda zeszyt nut?
Znów ten pantofelek wystający spod sukni, ważna wskazówka, ale poza, gest 
i spojrzenie są skierowane ku kartkom, zainteresowanie - na drugiego pana
- wskazującego coś (na tych kartkach), palcem.
Pan rozmawia zapewne, poucza być może, na pewno zaś, skupia na sobie całą 
uwagę tej pani. 
Sumując - muzyk gra w "uchwyconym" w wyobraźni artysty momencie - jedynie 
dla siebie, mleko się rozlało. 
Dwie pary - obok, a jednak daleko, blisko, a jakże obojętni. Zajęci zupełnie innymi
sprawami - zarazem indywidualni, jednocześnie w silnej, dynamicznej interakcji... 

Wiem, wiem, trzy opowieści o flircie, a wszystkie jakby niedokończone, wiele słów, 
a jednak, niedosyt...
Ależ to jest właśnie najważniejsze - i najlepiej świadczy o obrazach - można o nich 
pisać dużo, ujawniać masę szczegółów, ale one nadal pozostawiają dużo do odkrycia...
Są - zdawałoby się - ledwie zastygłą w bezruchu iluzją zamierzchłych czasów - a jednak 
są też pełne życia, ujęte jak gdyby w trakcie, sugerujące, niedopowiedziane, ukazujące 
te szczególne momenty opowieści, w których nic jeszcze nie jest pewne, miłość jeszcze 
nie dopełniona, związek nie zawarty, moment pomiędzy stanem samotności i zbliżeniem 
miłosnym, lub przeciwnie - zawiedzionymi uczuciami, które wybuchły ku niewłaściwej
osobie, albo w niewłaściwym czasie, miejscu, nieskutecznym sposobem...
Te obrazy żyją, są odpowiedzią czemu malarstwo nie jest ani zapowiedzią fotografii, 
ani cieniem filmu...

C.D.N.
 

P.S.
Pisałem z marszu, od godziny 8.32 - do 11.00, Anno Domini 19.11.2015. 




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz